PIESZO ROWEREM MOTOCYKLEM AUTEM PIESZO ROWEREM MOTOCYKLEM AUTEM PIESZO ROWEREM MOTOCYKLEM AUTEM PIESZO ROWEREM MOTOCYKLEM AUTEM
   
  BYLE GDZIE BYLE CZYM BYLE DO PRZODU ILE SIŁ STARCZY ŻEBY ŚWIAT POZNAĆ
  2012 NORWEGIA AUTEM
 

    Wyprawa do NORWEGII autem 2012

( 11-29 lipiec )

Włocławek – Hirtshals – Kristiansund - Stavanger-Preikestolen – Sauda – Hara – Odda – Eidfjord - Hardangervidda – Aurland - Śnieżna Droga – Sogndal – Byrkjelo – Olden - lodowiec Briksdalen – Stryn - Droga nr258 Strynefjelt – Geiranger - Droga Troli – Molde - Autostrada Atlantycka – Bud – Molde – Lom - Droga nr 15 - Turtargo-Lom - Droga nr 51 – Besseggen – Fagernes – Oslo – Goteborg – Valberg – Karlskrona – Gdynia - Włocławek

 

                     Rok temu moja kochana żonka powiedziała, że chciałaby pojechać ze mną i zobaczyć Norwegię. Oczywiście miała na myśli podróż samochodem. Zdaję sobie sprawę, że to ja przyczyniłem się do jej chęci zobaczenia najpiękniejszego kraju na świecie. Prawdę mówiąc zaskoczyła mnie tym i wcześniej nie sądziłem, że takie klimaty jej odpowiadają na tyle, żeby zdecydowała się na pewne niewygody jak choćby spanie w namiocie. Wiedziałem, że lubi podróżować ale raczej tam gdzie jest cieplej. Mnie to bardzo odpowiadało, bo sama myśl, że pojadę do Norwegii trzeci raz dodała mi skrzydeł.

                  Decyzja zapadła,  jedziemy w lipcu 2012, czyli półtora tygodnia po moim planowanym powrocie ze Szkocji. Rozplanowałem podróż tak, żeby pojechać dokładnie tą trasą, którą jechałem w 2011r rowerem. Opcjonalnie w zależności od czasu dokładamy wjazd na najwyższą drogę w Skandynawii z Lom drogą nr 15 i przejazd drogą nr 51 i ewentualne wejście na Besseggen. Szacowany dystans ok 5000km. Dołączyć chciała do nas Bożena z córką Adką z Krakowa, którą poznałem na Bornholmie i początkowo mieliśmy jechać moim autem, ale przemyślałem sprawę i zdecydowałem, że jedziemy swoimi samochodami. Ja Mondeo, a Bożena Corsą 1,0.

                  Bilety na prom kupiłem w listopadzie z Hirtshals w Danii do Kristiansund i w styczniu z Karlskrony w Szwecji do Gdyni. Koszt biletów to odpowiednio 299zł i 300zł czyli dość tanio. Na wiosnę kupowałem już walutę norweską 3000 NOK i 200 Euro. Przed wyjazdem ubezpieczyliśmy w PZU się i wyrobiliśmy sobie karty EKUZ.

                  Ruszamy 11 lipca o 15:00 z Włocławka na kwaterę do Zieleniewa pod Stargardem Szczecińskim, gdzie docieramy ok 19:30 bez żadnego odpoczynku. To moja specjalność, taka jazda bez przystanków. Przed samym wyjazdem odczytałem jeszcze maila w którym Bożena miała pierwsze pretensje, że mało wie o Norwegii i o całej trasie. Zdziwiło mnie to, bo kilkakrotnie rozmawialiśmy telefonicznie i mogła pytać o wszystko.

                  Kwatera w Zieleniewie całkiem przyjemna,  ale za 80 zł i za kilka godzin pobytu  oczekiwaliśmy więcej swobody. Pani  gospodyni zaraz po naszym wejściu do pokoju zapytała czy jeszcze coś zabieramy z auta, bo chciała wypuścić pieski. Głupia baba. Rano po śniadanku ruszamy o 8:00 do granicy niemieckiej w kierunku Berlina do autostrady A20. Do Hirtshals mamy ok 930km czyli razem z Włocławka do Hirtshals ok 1250km. Przez Niemcy i Danię przejeżdżamy gładko jadąc na autostradach nie więcej niż 120km/h. Mamy spory naddatek czasu więc oszczędzam paliwo.  Kilka razy robimy sobie postój. Zatankowałem przed samą granicą i średnie spalanie na ok 1000km wyszło  4,76 litra . Rewelacja, opłaciła się spokojna jazda na tempomacie. Troszkę jazda nudna, ale oszczędzona kasa w kieszeni cieszy.  Pogoda w Niemczech przyjemna, ale w Danii często leje silny deszcz, wieje silny wiatr i koniecznie trzeba było jechać nie więcej niż 50km/h, bo prawie nic nie było widać. W pewnym momencie zrobiło się piekło, bo była wichura i padał obficie grad, aż strasznie bębniło o karoserię. Bałem się że może nawet pęknąć szyba. Tuż przed Hirtshals wypogodziło się i do miasta wjechaliśmy ze słoneczkiem. Zatankowałem się do pełna przed promem i poszliśmy na spacer. Akurat wpływał do portu prom ColorLine. My mamy płynąć FjordLinem. Bożenę z Adką spotkaliśmy jak tankowałem paliwo na stacji. Nie jechaliśmy razem, bo ja nie mogłem wyruszyć z Włocławka wcześniej, a Bożena startując z Krakowa swoją małą Corsą ruszając ze mną z Włocławka, czy nawet z okolic Szczecina zwyczajnie nie zdążyła by na prom. Zasugerowałem więc wcześniej, żeby wyruszyła dzień wcześniej i tak zrobiła będąc w Hirtshals kilka godzin przede mną.              

                       Prom mamy o 23:30 i ok 21:00 jedziemy stanąć w kolejkę do przeprawy. Prom odpływa z 15-sto minutowym opóźnieniem. Wcześniej patrząc na ogromną liczbę samochodów czekających na parkingu portowym na wjazd na prom miałem dużą wątpliwość, czy zmieszczą się wszystkie na prom, biorąc pod uwagę, że był on mniejszy o połowę od ColorLine. Weszły wszystkie, a załadunek trwał naprawdę krótko. Wszystko poszło nadzwyczaj sprawnie.  

                       W Kristiansundzie  jesteśmy po ok 2godz i 15min i po zjeździe z promu ruszamy od razu w kierunku Stavangeru, po drodze szukając miejscówki pod namioty, bo trzeba się trochę przespać przed kolejnymi etapami  podróży. Jest jeszcze ciemno, droga kręta, spory ruch na drodze. Po ok. 70km kiedy już się rozwidniło wypatruje parking i możliwość rozbicia namiotów na dziko. Śpimy od 5:00 do ok 09:00 i po śniadaniu na parkingowym stoliku ruszamy do Stavangeru oddalonego o ok 180 km. Moja Renatka już zaczęła robić dużo zdjęć, co mnie z jednej strony ucieszyło, bo wiedziałem, że jak jej się już podoba, a Norwegia jeszcze się nie zaczęła, to później będzie zauroczona pięknem tego kraju i atrakcjami w postaci gór i fjordów.  Wyhamowałem ją trochę i poprosiłem, żeby odłożyła aparat na później. Najpierw nie połapała się co miałem na myśli ale spokojnie jej wytłumaczyłem, że te pierwsze jej zdjęcia sama szybko wykasuje, bo narobimy ich tysiące i naprawdę ładnych. W Stavangerze jesteśmy ok 12:00 i ruszamy zwiedzać miasto. Zaparkowaliśmy blisko portu obok tablicy reklamowej na przyczepie z Polski reklamującej AVANS. Miasto Renatce spodobało się i nawet poczyniła pierwsze zagraniczne zakupy, oczywiście w języku polskim kupując widokówki i znaczki. Umówiliśmy się z Bożeną, że przeprawiamy się do Tau o 16:00 więc o tej godzinie razem udajemy się do przeprawy. Wcześniej doszło do pierwszej sytuacji i niedomówień. Bożena zapytała kiedy jedziemy do Bergen. Nigdy wcześniej nie ustaliliśmy, że tak ma być. Mieliśmy jechać razem trasą, którą wielokrotnie jej posyłałem przed wyjazdem i nie było w niej uwzględnione zwiedzanie Beregen.  Wyszło na to, że po kilku dniach wspólnej jazdy nie będziemy jechać razem. Później fochów Bożeny  było więcej.  Po przeprawie pojechaliśmy w stronę Preikestolenu po drodze szukając miejscówki pod dwa namioty i samochody. Zatrzymujemy się na znanym mi już parkingu 1km przed skrętem z drogi na Preikestolen  i Bożena chce rozbić tu namiot na noc. Mając duże doświadczenie w Norweskich realiach i biwakowanie na takich parkingach znalazłem zamaskowaną dróżkę w krzakach ok 100m za parkingiem akurat na taki zestaw jak nasz.

                Na drugi dzień, a była to sobota zadecydowałem o wcześniejszej pobudce, żeby udać się na szlak na Preikestolen  celem uniknięcia tłoku chociaż w jedną stronę. Wiem co tam się dzieje, bo rok temu również udawałem się na szlak w sobotę. Pogodę jak na razie mamy piękną i oby tak dalej.  Podjechaliśmy jak najbliżej początku szlaku i zaparkowaliśmy na pustym prawie parkingu przy samej drodze. Wygląda na bezpłatny. Docieramy po dwóch godzinach „wspinaniana się”na skalną półkę czyli na Preikestolen zwany Kazalnicą. Tempo wchodzenia zmniejszone za sprawą słabszej kondycji Bożeny na którą musieliśmy kilka razy czekać, bo się biedactwo zasapało. Adka radzi sobie dobrze, a moja Renatka również wspina się z gracją i sprawnie. Na górze długa sesja zdjęciowa i upajanie się widokami.  Renatka jest zauroczona tym miejscem jak każdy kto tu wejdzie. Podkraśkała się nawet na kolanach do krawędzi skały żeby popatrzeć na dół na piękny fjord, a ja drugi raz w życiu pomachałem sobie nogami nad przepaścią. Bożena i Renatka po ok godzinie pobytu na półce ruszyły w dół, a ja z Adką jeszcze wyżej popatrzeć sobie na półkę z wyższej wysokości. Coś pięknego i godnego poświęcenia czasu i pieniędzy na kolejne odwiedziny tego miejsca.  Powracamy na parking po drodze nabierając wody na kampingu i zostając przegonionym z niego.  Pogoda nadal piękna i słoneczna. Na parkingu już brak miejsc, a nawet jest już zamknięty. Na drodze dojazdowej przez ok 2km samochód za samochodem zaparkowany na skromnym poboczu.  Robimy obiad na parkingu w miejscu, gdzie robiliśmy kolację wczoraj. Wracamy przez Tau w kierunku miejscowości Sauda. Wcześniej Bożena zażyczyła sobie, żeby zatrzymać się na stacji benzynowej celem umycia zębów.

                    Na przystani promowej w Ropeid zaprowadzam wszystkie dziewczyny do raju czyli promowej poczekalni, gdzie jest ciepła woda i gniazdka do podładowania telefonów i podpięcia się z suszarką do włosów. Byliśmy tam ponad godzinę korzystając z wypasionej toalety. Na nabrzeżu jakiś Litwin łapał ryby i wyciągał jedną za drugą, a jego mały syn dobijał je kopiąc je gdzie popadnie, bo były porozrzucane po całym nabrzeżu. Barbarzyńcy i to mały jeszcze. Ruszamy już drogą nr 520, a na biwak zajeżdżamy na starą drogę przed tunelem kilkanaście kilometrów przed Sauda.  Biwakowałem tam rok temu. Miejscówka nie podobała się Bożenie , bo było to miejsce na asfalcie i tuż przy wodospadzie. Jest to raczej odludzie, ale spotykamy tu zaparkowany samochód na norweskich blachach. Okazało się, że łapią tu ryby Litwini. Było ich czterech i nałapali kilkadziesiąt kilo ryb. Adka poszła zapytać czy nie mają na sprzedaż kilku sztuk i wróciła z czterema sztukami makreli. W zamian daliśmy im troszkę słodyczy w postaci ciastek. Noc minęła  na czujnym śnie  z powodu wodospadu który wszystko zagłuszał i świadomości, że nasze miejsce jest znane Litwinom. Nic się jednak nie zdarzyło ale postanowiliśmy raczej unikać podobnych atrakcji co w Norwegii nie jest łatwe.

                      Po śniadaniu pod wodospadem ruszamy i mijamy Sauda. Mamy już zaliczone trzy promy średnio po 100NOK za każdy. Jedziemy  nadal drogą nr 520 w kierunku Hara i dalej na Odda. Po kilku kilometrach droga idzie dość stromo w górę pokazując całe piękno Norwegii czyli góry. Jazda wysoko w górach przez kilkadziesiąt kilometrów jest czymś niezwykłym nie tylko dla mnie ale i dla Renatki również. Bardzo jej się ten klimat podoba co mnie bardziej cieszy. Ta podróż jest dla niej. Ja już to poznałem, ale nie umniejsza to w żaden sposób mojego podziwu dla tej drogi. Dojeżdżamy do znanej mi tamy wysoko w górach na wpół zamarzniętym jeziorze na 980m.n.p.m. Robimy sporo zdjęć i filmów. Tą drogę Renatka uznała za jedno z piękniejszych miejsc w Norwegii. Może dlatego, że była to pierwsza tak wysoko położona droga jaką zobaczyła w Norwegii . Droga stroma, kręta z mnóstwem serpentynek i przede wszystkim wąska i między skałami co powodowało, że trzeba było jechać powoli i często ustępować miejsca tym z przeciwka. Pojawiło się sporo śniegu i lodu i zrobiło się zimno jak to na wysokości powyżej 1000m na tej szerokości geograficznej. Mi też się podobała ale będą jeszcze ładniejsze. Po kilkunastu kilometrach lawirowania między skałami w zimowej scenerii zaczynamy zjeżdżać ostro w dół w kierunku jeziora co powoduje, że znowu mamy przepiękne widoki. Ja skupiam się bardziej na prowadzeniu auta, ale Renatka mimo, że bała się spoglądać w dół na jezioro i drogą pod nami nie odpuszcza i podziwia wszystko co widać daleko i poniżej. Im niżej tym bardziej zielono, cieplej i swojsko. Docieramy do Hara, wbijamy się w E134 mijamy dwa długie tunele i docieramy do Odda. Pokręciliśmy się troszkę po mieście odpoczywając od atrakcji i ruszamy dalej w kierunku Eidfjordu. Po drodze robimy obiad nad fjordem i docieramy do Kinsarviku gdzie jest przeprawa promowa do Kvindal. Tutaj Bożena miała odłączyć się i jechać do Bergen przeprawiając się do Kvindal. Ale zmieniła zdanie i zrezygnowała ze zwiedzania Bergen. Ja z Renatką pochodziliśmy ok. pół godzinki  po małym, ale urokliwym miasteczku i spotkaliśmy polską parę, która miała dość ciekawy sposób nocowania. Byli z Lublina, podróżowali osobowym Volvo, a na dachu mieli sypialnię rozkładaną ze specjalnego boksu do którego wchodzili po drabince. Nawet oferowali nam ją na sprzedaż za 4000zł. Dość ciekawy patent ale jakoś nas nie przekonał. Powracamy do auta i do Bożeny, której wyraźnie nie podobał się nasz sposób zwiedzania Norwegii. Kiedy my zwiedzaliśmy Kinsarvik one nawet nie wyszły z auta. Bożena oświadczyła nam, że zatrzymujemy się i chodzimy w dziwnych miejscach. Ruszamy dalej w kierunku Eidfjord. Po drodze Bożena oznajmia nam, że jednak odbija do Bergen. Podpowiadam im, że przed Eidfjordem jest jeszcze jedna przeprawa do Buraviku, żeby można było odbić na Bergen wcześniej. Potem już trzeba zrobić sporo kilometrów albo wrócić do Kinsarviku. Odtąd jedziemy osobno. My z Renatką ruszamy do Eidfjord drogą nr 7  po dotarciu  jesteśmy w miasteczku ok godzinki. Oglądamy ogromny wycieczkowiec stojący przy nabrzeżu. Jest to małe miasteczko ale naprawdę pięknie położone. Mieliśmy nawet ochotę zostać tu na kampingu, ale ja miałem plan, żeby nocować na wodospadem Viringefosen tam gdzie nocowałem rok temu. Wjeżdżamy zatem morderczymi serpentynami i zawijanymi tunelami na parking przy wodospadzie. Renatka jest zauroczona całą okolicą i nawet podoba się  jej miejsce jakie wybrałem pod namiot. Robimy sobie kolacyjkę i do namiociku. Troszkę padało i było troszkę zimno ale byliśmy do tej sytuacji doskonale przygotowani.

                   Rano jemy śniadanko i ruszamy na największy płaskowyż Europy czyli na Hardangervidda. Powolutku pniemy się w górę na ponad 1200m.n.p.m i na tej wysokości jedziemy kilkadziesiąt kilometrów. Wszystko podoba się Renatce. Ogromne przestrzenie i rzeki, jeziora, śnieg i surowa natura. Jest zimno ale widać niebo i wiele kilometrów wokół nas przepięknych pejzaży. Dla mnie to raj, a dla Renatki chyba też. Często zatrzymujemy się, bo jest tak pięknie, że nie da się jechać i trzeba wysiadać z auta. Robimy dużo zdjęć. Poszliśmy na spacer nad jezioro. W Ustaoset zwiedzamy stację kolejową na której nocowałem cztery lata temu i byłem rok temu. Mijamy Haugastol i dojeżdżamy do Hol gdzie odbijamy w kierunku Aurlandu.  Droga z Hol do Aurlandu nr 50 jest też rarytasem dla naszych oczu. Znowu dolinki i duże przestrzenie i góry. Po drodze tankujemy najdroższe paliwo na Statoil i robimy również obiadek na dużym placu przy drodze. Mijamy ok 20 tuneli krótkich i długich do 4km. na odcinku 92km.

Przed Aurland zatrzymujemy się na punkcie widokowym i podziwiamy fjord przed Aurlandem. Pogoda piękna choć nie za ciepło. Piękna pogoda w Norwegii to taka kiedy widać niebo i wiele kilometrów przed i za sobą. Temperatura jest mniej ważna.  Najważniejsze są widoki. Zjeżdżamy krętymi tunelami do Aurland, robimy spacerek po mieście. Orientujemy się w cenach na kampingu i ruszamy zwiedzić Flam. We Flam stoją na fjordzie dwa ogromne wycieczkowce. Lotem błyskawicy objeżdżamy Flam i wracamy do Aurland, udając się wprost na kamping. Rozbijam namiot i udaje się do recepcji z laptopem sprawdzić wiadomości i pogodę. Wracam po kilkunastu minutach i zastaję Renatkę w towarzystwie właściciela samochodu na obcych numerach. Okazuje się, że to Polak, szwajcarski ksiądz Janusz. Poznaliśmy się i kilka godzinnej spędziliśmy na pogawędce. Wypiliśmy po kilka piwek , kolacyjka i do namiotu. Rano pożegnaliśmy się z Januszem, który odjechał pierwszy. 

                Po śniadanku ruszamy na pierwszy etap Śnieżnej Drogi czyli na platformę widokową nad Aurlandem, która była widoczna z miasteczka wysoko na zboczu. Droga jest bardzo kręta i wąska z wieloma agrafkami. Renatka miała wątpliwości czy damy radę wjechać na górę. Mogliśmy pojechać po płaskim tunelem 27km długości, ale to nie to samo co Droga Śnieżna i jazda w górach nawet jak musieliśmy zrobić ok 50km.

                Platforma jest usytuowana tak, że widać nie tylko Aurland ale i dużą część Aurlandfjordu z jego wąskim wejściem z najpotężniejszego fjordu Sognefjordu. Pogoda cały czas nam dopisuje więc długo podziwiamy uroki tego przepięknego miejsca. Ruszamy dalej na Śnieżną Drogę. Droga znowu wije się ostro pod górę osiągając ponad 1200m.n.p.m. Sporo śniegu jak na ta porę roku ale nie od parady nazywa się Śnieżna. Jest to stara droga i jak z reguły wszystkie stare drogi malownicza i widoki rozciągają się na długie kilometry. Wiele razy zatrzymujemy się. Pada deszcz i jesteśmy w chmurach. Jest taka sama pogoda jak rok temu. Co nie co jest widać więc nie jest tak źle z podziwianiem krajobrazu. Temperatura ok 2 stopnie, tyle mi pokazuje w aucie. Renatka przywitała się z lodem na lodowej ścianie tuż przy drodze. Po kilku postojach i sesjach zdjęciowych pora zjeżdżać na dół do przeprawy w Laerdal i dalej do Sogndal.  Coraz niżej i coraz cieplej i bardziej zielono. Po drodze mijamy grupki sakwiarzy. W Sogndal próbujemy gdzieś zaparkować na bezpłatnym parkingu. Jest to niemożliwe bo nawet na skraju miasta są płatne parkingi. Zaparkowałem więc przy centrum handlowym na płatnym parkingu ale przed wejściem do sklepu. Nie spodobało się to Renatce i uparła się, żebym zaparkował w innym miejscu. Długo się najeździłem zanim znalazłem wolne miejsce przy Remie oczywiście też płatne. W Sogndal spotykamy Bożenę i Adkę spacerujące po mieście. My już mieliśmy wyjeżdżać, a one dopiero co wjechały. Umówiliśmy się na prośbę Bożeny, że zaczekamy na nie gdzieś na parkingu w drodze do przeprawy w Hella do Dragsvik. W połowie drogi z Sogndal na drodze 55 zatrzymujemy się na obiadek nad fjordem. Za pół godziny dojechała Bożena. Po obiedzie ruszamy na przeprawę i dalej dolinką w kierunku na Moskog. Wiem, że czeka nas mocne wspinanie krętymi drogami. Nie można za bardzo rozpędzać się na tych drogach, bo w wielu miejscach nie miną się dwa auta,  a zakręty są bardzo strome i ciasne. Po długiej wspinaczce docieramy na punkt widokowy. Tutaj sesja zdjęciowa z widokiem na dolinkę ciut przypominająca tą z Drogi Troli. Piękna wstęga drogi która wjeżdżaliśmy doskonale widoczna z punktu. Ruszamy dalej kilka kilometrów po dość płaskim odcinku w dość surowych klimatach i znowu zjazd na dół w coraz bardziej zielone i bujniejsze brzozowe lasy. Przejeżdżamy obok ślicznego jeziora i niedługo wbijamy się na tani kamping za 100NOK bardzo przyjemne miejsce z kuchnią i nawet z mała suszarnią. Mieliśmy mały problem z Niemcem, bo nie spodobało mu się, że rozbiliśmy namioty blisko jego „kampera” w postaci zaadoptowanego VW Transportera.  Tuż obok kampingu huczał sobie potężny wodospad. Poszliśmy sobie z Renatką na spacerek nad wodospad. Rano lekko pada ale zaraz zrobiło się słonecznie i cieplej. Ruszamy w kierunku  Moskog, gdzie wbijamy się do drogi E39. Jedziemy ok 24km wzdłuż jeziora i i po minięciu Skei docieramy do początku pięknej doliny do Byrkjelo. Wielokrotnie zatrzymijemy się na odcinku 12km. Droga wije się delikatnie wzdłuż rzeki  po środku zielonej dolinki. Po drodze co róż przechadzają się stada kóz. Na pierwszym przystanku podeszło do nas takie stado i z dużym zainteresowaniem oglądało nas ze wszystkich stron,. Jedna z kóz wskoczyła mi nawet na klatkę tak była zainteresowana. Kilka samochodów dojechało do naszego i zrobiło się zbiegowisko kóz i zgromadzenie aut. Wszyscy byli sobą nawzajem zainteresowani. Kiedy juzchcieliśmy jechać dalej kozy zatarasowały na długim odcinku całą drogę. Ruch wstrzymany do zera, ale nikt się nie denerwuje i nie trąbi, bo to i tak by nic nie dało. Setka kóz włączyła się do ruchu i wolniutko sobie maszeruje. Niektóre z nich nawet pokładały się na jezdni. Zabawna sytuacja. Przejeżdżamy przez Byrkjelo i krętą stromą drogą wjeżdżamy na szczyt, gdzie jest centrum narciarstwa i początek wielu szlaków pieszych.  Po drodze oczywiście robimy dwa postoje przy barierce, na krętej drodze, bo widoczki nie pozwalają ot tak sobie przejechać . Robimy sobie obiadek na parkingu. Bożena jedzie dalej po obiedzie, a my z Renatką udajemy się szlakiem na górkę, gdzie jest hytte i super widok na dolinkę którą niedawno jechaliśmy do Byrkjelo. Widać nie tylko dolinkę, ale i szeroką panoramę wysokich ośnieżonych gór. Ruszamy dalej w kierunku Olden gdzie zacumowały trzy ogromne wycieczkowce i odbijamy w prawo w Olden do lodowca Briksdalen. Po 24km jazdy piękną, malowniczą drogą docieramy na parking. Jemy obiadek i ruszamy pieszo do lodowca. Już z parkingu widać wysoko jęzory lodowca. Ruch na szlaku duży, sporo specjalnych samochodzików wiozących co bardziej leniwych lub starszych turystów. Po ok godzince docieramy do samego lodowca. Dwa razy przymierzałem się żeby dotrzeć do lodowca. W 2008r czas nie pozwolił , a w zeszłym jakoś nie miałem parcia, żeby zobaczyć lodowiec. Widok jest niesamowity i dobrze, że zdecydowaliśmy się tu dojechać. Lodowiec robi niesamowite wrażenie choć nie jest aż tak ogromny jak to nieraz widać na folderach. Nam bardzo się podobało. Pod lodowcem jezioro z którego w dół płynie rwąca rzeka. Powracając z lodowca spotykamy Bożenę. Umawiamy się, że spotkamy się w Stryn, bo musimy dojechać tam do sklepu po chleb i ewentualnie połazić, bo to bardzo urokliwe miasteczko. Kilka sklepów było otwartych i co ważne właśnie z pamiątkami. Kupujemy w jednym z nich prezent dla Asi naszej córki i w innym figurkę Trola. Już poprzednio jak byłem zamierzałem kupić trolla ale raz, że są drogie, bo taki porządny zaczyna się od dwustu złotych to po drugie miałbym kłopot wozić go na rowerze. Tym razem trafiam na okazję i kupuję „ślicznego” trolla za niecałe 150 zł wartego w innych sklepach ok 300-400zł. Jestem zadowolony. Robimy zakupy w Rema 1000 i spotykamy Bożenę. Pogoda nadal nam dopisuje. Ruszamy dalej żeby dojechać do mojego miejsca w którym biwakowałem rok temu czyli wysoko w górach na parkingu -zatoczce na drodze 258 Strynefjelt  z widokiem na dolinę i góry obok huczącej rzeki i wodospadu w otoczeniu gór. Tuż przed tunelem odbijamy w prawo z drogi nr 15 żeby zamiast tunelem 15km, pokonać przez góry i Grotli ok 42km. Wychodzi na to, że w Norwegii im dalej tym piękniej.

                Docieramy po długim i trudnym podjeździe serpentynami na parking na biwak.  Miejsce Bożenie się niezbyt podoba, bo niby zimno i nie ma innych wygód jak choćby woda. Na tym polega urok tego miejsca. Bezpośredni kontakt z przyrodą i ten widok z sypialni. Czyste powietrze, ryk wzburzonej górskiej rzeki, huk wodospadu i ten widoczek gór i dolinki między ośnieżonymi górami to jest właśnie Norwegia. Im ciemniej się robiło tym bardziej robiło się widowiskowo. Chmury i niebo tez miały w tym swój udział.  Bożena stwierdziła, że jest za zimno i nie rozbijała namiotu zamierzając spać w aucie. Na promie z Hirtshals do Kristiansundu zwróciłem uwagę jakie one maja śpiwory. Myślałem, ze to są jakieś poduszki, które wzięły tylko na prom. Powiedziały mi, że to są ich śpiwory i to bardzo dobre śpiwory. Od razu wiedziałem, że będą miały z tym problemy. Śpiwory ich wg mnie nadają się tylko na dalekie południe Europy, ale nie na Norwegię. W nocy my spaliśmy wygodnie i nam było ciepło, a Bożena nie spała prawie całą noc dogrzewając się uruchamiając silnik auta. Z Renatką długo siedzieliśmy wieczorem patrząc na góry i dolinkę przed nami w dole. Rano wstaliśmy rześcy i zrobiliśmy sobie śniadano podziwiając otaczające nas góry. Ruch na tej drodze bardzo mały kilka samochodów na godzinę.  

                Rano śniadanko pod chmurką z cudnym widoczkiem gdziekolwiek nie spojrzysz.  Bożena śpi jeszcze długo w aucie, bo zasnęła o czwartej rano. Mieliśmy więc dużo czasu na delektowanie się Norwegią, czyli cudownymi szczytami gór. Umawiamy się z Bożeną, że ruszymy wcześniej i spotkamy się w Geiranger. Ruszamy dalej nadal wspinając się serpentynami. Widoczki coraz piękniejsze i im wyżej tym bardziej gra na duszy. Dojeżdżamy do stacji narciarskiej i robimy krótka przerwę na toaletę w budynku w ośrodku. Norwegia to świetny kraj, bo gwarantuje ciągły dostęp do sanitariatów na każdym kroku. Jedziemy w kierunku Grotli  żeby dojechać do drogi nr 15 i dalej na Geiranger. Przez ok 23km jedziemy na wysokości ponad 1000m.n.p.m. szutrową drogą świetnie utrzymaną i zatrzymujemy się co chwila na robienie zdjęć i podziwianie widoczków. Jest środek lata, a my mamy prawdziwą zimę kolejny raz w Norwegii.  Sporo śniegu wokół nas, ale jest dość ciepło jak na tą wysokość i nie pada. Gdzieniegdzie mijamy osamotnione hytte, które wyglądają bajkowo. Pogoda cały czas łaskawa dla nas i korzystamy z tego ile się da. Renatka jest zauroczona i pożera Norwegię w każdej minucie, bo danie widokowe podawane są nam przez całą drogę. Mijamy Grotli, zjeżdżając kilkaset metrów w pionie, gdzie Norwegowie upodobali sobie te miejsce stawiając, gdzie się da ogromną ilość hytte na okolicznych wzgórzach. Wbijamy się w drogę nr 15 jadąc ok 20km do rozjazdu na lewo na Stryn przez tunel, który ominęliśmy wczoraj wykręcając w drogę 258 na mój widokowy parking. My odbijamy jednak  prawo odbijamy w drogę nr 63 już bezpośrednio na Geiranger. Mijamy po lewo jeziora częściowo zamarznięte  znowu wspinając się coraz wyżej do podnóża Dalsnibby. Zatrzymujemy się na parkingu przy hotelu Djuppashytta odwiedzając sklepik z pamiątkami. Pogoda płata nam figla i jest duża mgła. Postanawiam jechać i ewentualnie zatrzymać się gdzieś na zjeździe do Geirangeru żeby przeczekać mgłę. Zatrzymaliśmy się ok 4km od Dalsnibby przy drodze, żeby przeczekać mgłę, bo wiem co nas czeka zjeżdżając do fjordu. Chciałem, żeby Renatka zobaczyła fjord tak ja go widziałem cztery lata temu, bo rok temu miałem mniej szczęścia do pogody. Mgła nie odpuszcza i po ok 20minutach ruszam kilkaset metrów poniżej z nadzieją, że będzie mniejsza mgła. Udało się uciec mgle i zobaczyć Geiranger w pełnej krasie.  Powoli jedziemy w dół zatrzymując się kilak razy na fotki i gapienie się na cuda natury. Geiranger jest chyba najpiękniejszym fjordem. Ja mam zaszczyt widzieć go trzeci raz. W kilku miejscach zatrzymujemy się na dość długo, podziwiając kilka ogromnych wycieczkowców zacumowanych na fjordzie. Spotykamy rodaka mieszkającego w  Niemczech odbywającego rejs jednym z zaparkowanych transatlantyków. Renatka urządza sobie seans w magicznym miejscu i fotelu usytuowanym tak, że się nie można od niego odkleić. Czujemy się jak w bajce. Życzę każdemu podziwiania takich widoków jakie mamy wokół siebie. Zjeżdżamy do miasteczka mijając zaparkowany samochód Bożeny. W  miasteczku spędzamy ok 1,5 godziny. Robimy obiad, zakupy, łazimy oglądamy, podziwiamy i żal się rozstawać.  Zauważam, że brak auta Bożeny na parkingu więc dzwonię do niej gdzie jest, na co słyszę odpowiedź, że już pojechała i to do Alesundu, a nie na Drogę Troli, kolejny raz odstępując od umówionej trasy.  Wspinamy się mozolnie Drogą Orłów w stronę Eidsdal zatrzymując się na punkcie widokowym na 650m.n.p.m.  Z tego miejsca doskonale widać fjord i słynne wodospady Siedem Sióstr u wylotu fjordu. Sporo ludzi zgromadziło się tutaj i nawet ciężko zaparkować auto czy przejechać obok. Podziwiamy fjord  z Drogi Orłów patrząc  z innej perspektywy na Geiranger. Czuję się jak w Deja Wu trzeci raz oglądając takie wspaniałości widokowe. Docieramy do Eidsdal na przeprawę promową do Linge. Nie czekamy na prom długo tak jak i poprzednie przeprawy. To jest wielki atut Norwegów, czyli częstotliwość i punktualność promów i nie tylko.  W Valldal skręcamy w lewo i jedziemy w stronę Drogi Troli. Po drodze zatrzymujemy się przy kanionie, gdzie zrobione są platformy i podesty nad rwącą rzeką płynącą w głębokim kanionie wydrążonym przez rzekę.  Można chodzić bezpośrednio nad rzeką i poczuć powiew powietrza od rozpędzonej rzeki, która huczy i pokazuje swoją potęgę dalej drążąc skały. Niedaleko za kanionem zatrzymujemy się na parkingu na obiad i spotykamy Janusza naszego znajomego księdza. Robimy sobie obiad i ucinamy pogawędkę ze znajomym. Ruszamy i za kilkadziesiąt minut w pięknej widowiskowej scenerii docieramy do punktu widokowego a następnie do szczytu Drogi Troli. W tym miejscu jest już duży parking, piękny przeszklony pawilon ze sklepami z pamiątkami.  Obok płynie rzeka uregulowana basenami i kaskadami tworząc później potężny wodospad. I największa atrakcja to platformy widokowe wysunięte od skał z widokiem na dolinę i Droge Troli. Byłem tu pierwszy raz cztery lata temu, potem rok temu i teraz trzeci raz tu jestem. Widziałem jakie przemiany nastąpiły w tym czasie. Miejsce nie do poznania jeśli idzie o infrastrukturę, ale sama dolina wciąż taka sama. Od milionów lat, piękna i oszałamiająca. Spędzamy tu dużo czasu. Rok temu na tej wysokości była mgła i padał deszcz. Musieliśmy zjechać kilkaset metrów niżej, żeby cos widzieć. Teraz mamy prawie ideał. Najlepszą pogodę miałem za pierwszym razem czyli idealną. Teraz też nie jest źle, bo widać nawet Andalsnes. Nie widać tylko nieba powyżej szczytów więc nie ma co narzekać. Kolega był tu tez trzy razy i nigdy nie miał ładnej pogody. Długo upajamy się doliną i Drabinką Troli, jak nazywają Drogę Troli. Po długim pobycie na górze na platformach widokowych idziemy do sklepików z pamiątkami.

Trudno jest podjąć decyzję o ruszeniu dalej, ale niestety ruszamy dalej. Po drodze na zjeździe zatrzymujemy się jeszcze kilka razy, bo nie sposób jest ot tak sobie zjechać tą drogą.  Przed  samym Andalsnes w Sogge wyczaiłem pole kampingowe przy samej drodze nad rzeką w rozsądnej cenie za 80 NOK  więc wbijamy się. Wieczorem zaczęło padać. W międzyczasie Bożena dzwoniła pytając gdzie jesteśmy. Podpowiedziałem jej o naszej miejscówce i ok 22:00 wjechała na nasze pole. Bożena przez Drogę Troli tylko przemknęła nic nie widząc, bo podobno była gęsta mgła, aż do samego dołu. Nawet nie wie ile straciła zmieniając plany. Tym bardziej, że w Alesundzie za wiele nie zobaczyła, bo podobno pogoda była do kitu.         

CDN   

 
 
  Liczba odwiedzin 325131 odwiedzającyWracaj zaraz  
 
Autor projektu: Wojciechowski Piotr Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja