SZKOCJA - Zamki Zameczki Zamczyska
Edynburg-Falkirk-Stierlig-Loch Ness
-Durnes-Skye-Glasgow
WYPRAWA SZKOCJA 2012
Choć na co dzień nie przepadam za podjazdami i mękami na męczynogach, to na dłuższe wypady preferuje właśnie góry. Uwielbiam puste przestrzenie na płaskowyżach i oczywiście widoczki w górskich plenerach. Nie ma znaczenia czy jestem u podnóża góry czy na dużej wysokości. Ważne żeby było widać coś wielkiego, albo coś daleko. Po prostu lubię dużo przestrzeni wokół siebie. Dlatego po zeszłorocznej drugiej już Norwegii, kiedy Jarek rzucił hasło Szkocja nie zastanawiałem się wcale tylko powiedziałem jedziemy. Przygotowywać zacząłem się sprzętowo prawie od razu. Dokupiłem dobre buty i spodnie przeciwdeszczowe. Nie mam interesu w tym, żeby pisać jakiej marki, ale sprawdziły się idealnie i tak miało być, bo kosztowały naprawdę sporo. Zakupiłem nowy zestaw do gotowania, gdyż przypuszczałem, że może być problem z zakupem kartuszy do Campingaza, ale nie było żadnego problemu wręcz przeciwnie. Dość wcześnie Jarek podrzucił mi wstępną trasę i była ok. Plan był następujący. Przelot z Łodzi do EDYNBURGA, objazd przez LOCH NESS na północ i zachodnim wybrzeżem przez wyspę SKYE dojazd do GLASGOW i powrót samolotem do Bydgoszczy. Wstępnie wyszło ok. 1400km
Dzień 1 czwartek 07 czerwiec Włocławek(auto) -Łódź(samolot)– Edynburg
Na lotnisko w Łodzi zawozi mnie mój syn Mateusz i moja żonka Renatka. Byliśmy dość wcześnie, bo ok 9:40, a lot o 11:20. Pogoda ładna, świeci słońce i jest ciepło. Po ok. godzinie pojawił się Jarek. Odprawa idzie gładko i start jest planowo. Po 2,5 godz. lotu lądujemy w EDYNBURGU. Szkocja przywitała nas kroplami deszczu i zdecydowanie niższą temperaturą. Po ok 1,5 godzinnym składaniu rowerów(ja złapałem gumę przy pompowaniu) ruszamy w stronę Edynburga kierując się przez KIRKLISTON na dwa mosty w SOUTH QUEENSFERRY. Po drodze zaliczamy TESCO. Przed wejściem do sklepu niebo było tylko mocno zachmurzone i pachniało niezłym deszczem. Temperatura niska , bo tylko 13 stopni. Po wyjściu z TESCO już leje i ubieramy się w deszczówki. W dużym deszczu i przy silnym wietrze docieramy do mostów nad rzeką FORTH. Jeden most nowy wiszący jest drogowy, a drugi stary, stalowy o oryginalnej konstrukcji jest kolejowy. Stary most przyćmiewa urodą nowy most. Jest naprawdę okazały i robi wrażenie. Robimy zdjęcia ledwo utrzymując pion, bo tak wieje. Ruszamy w stronę EDYNBURGA i skręcamy w lewo w prywatną asfaltową drogę. Po ok 2km znajdujemy kawałek miejsca przy bramie wjazdowej na pole i rozbijamy namioty w deszczu ok. 21:00.
Dist-19km; Vmax-35km/h; AV-16km/h; Temp-13
Dzień 2 piątek 08 czerwiec Edynburg – Falkirk - Stirling
W nocy padał deszcz i była wichura, która mocno miotała namiotem. Rozbiliśmy się pod wielkimi drzewami i strasznie szumiały przy tym wietrze. Do tego co chwilę startowały samoloty, a że byliśmy blisko lotniska, to latały nisko i robiły wiele hałasu. Spałem bardzo czujnie co chwilę budząc się. Wstajemy o 6:00. To był prawie standard, bo nastawiłem sobie zegarek na godzinę 7:15 na codzienne budzenie. Pada deszcz i nadal wieje choć już nie tak mocno. Po ok godzinie zwijania i po śniadaniu ruszamy do EDYNBURGA od razu wbijając się w A90. Ruch samochodów bardzo duży. Po ok 8km dojechaliśmy do centrum. Jest zimno 13 stopni i wiszą czarne chmury. Trochę kręcimy się po centrum, zwiedzamy zamek na wzgórzu nie wchodząc do środka, a jedynie zwiedzając przedzamkową arenę i wysłuchując szkockich melodii odgrywanych przez szkockiego grajka, który koncertował na murze obronnym zamku. Dojeżdżając do zamku na skrzyżowaniu zaczepia nas Polak kierowca autobusu. Rozpoznał nas po moim proporczyku. Po chwili rozmowy ruszyliśmy dalej. Przejeżdżamy główną ulicą spacerową Edynburga ROYAL MILE i udajemy się na ROSE ST. na zakupy do sportowego TISO po kartusze. Ja dodatkowo kupiłem dwa ekspandery do mocowania bagażu. Po zakupach i chwili odpoczynku ruszamy w powrotna drogę w stronę FALKIRK. Przejeżdżamy obok drogi gdzie biwakowaliśmy i ponownie docieramy do mostów na rzece FORTH. Postanawiamy jechać jak najbliżej wybrzeża i w miarę bocznymi, spokojniejszymi drogami. Ruszamy dalej przez BO NESS i wbijamy się w rowerówkę. Docieramy do pięknego zamku gdzie spotykamy Polkę, która pracuje w tym prywatnym muzeum. W części zamku mieszka szkocka rodzina od 300lat. Po chwili rozmowy z rodaczką ruszamy dalej po coraz gorszej rowerówce. Docieramy do bramki i bramy prowadzącej wprost na łąki. Jest to część rowerówki. Po kilkuset metrach wjeżdżamy na asfalt i po kilkuset metrach znowu na szutry i w las. Zaczęło padać najpierw słabo, a potem już leje. Za późno ubieram się w deszczówki, bo jestem już mokry. To przez moje lenistwo i nadzieję, że to tylko przelotny deszcz. Na skraju lasu ubrałem się i spotykamy dwóch kolesi chyba z jakiejś służby, bo byli jednakowo ubrani. Znaleźli się tam znikąd i nie wiadomo po co. Ruszyliśmy dalej i po ok 200m kończy się rowerówka i przestaje padać. Nie rozbieram się jednak tylko jadę taki ukiszony, bo wilgotność powietrza prawie 100%. Docieramy do FALKIRK ale przez ponad pół godz. objeżdżamy miasto za drogowskazami zanim dojechaliśmy do śluzy WHEEL FALKIRK. Rozbieram się z przeciw deszczówek i suszę je na barierce przy śluzie. Jednak nie schną z powodu dużej wilgotności powietrza. Przy śluzie robimy foty i nakręciłem filmik w momencie, kiedy śluza dokonuje obrotu. Jest to unikatowa konstrukcja na skalę światową. Jej konstrukcja robi ogromne wrażenie na odwiedzających ją. Pierwszy cel zaliczony. Po obejrzeniu śluzy udajemy się dalej do STIRLING. Przejeżdżamy przez miasto w ALDI robiąc zakupy i z daleka robiąc zdjęcia zamkowi na wzgórzu opuszczamy miasto. Po kilku kilometrach za STIRLING robimy biwak przy parku SAFARI. Zrobiło się cieplej i wyszło słońce. Jutro zaczną się górki, bo udamy się w kierunku CALLANDER. Drogi czasem słabo oznaczone i musieliśmy zawracać czasem.
Dist-103,5km; T-7,54h; AV-13km/h; Vmax-42km/h; Temp-13
CLIMB – 732m
Razem - 122,5km
Dzień 3 sobota 09 czerwiec Stirling – Aberfoyle – Kilim - Kenmore
W nocy hałasowały ptaki nie dając spać spokojnie. Niestety mam czujny sen. Wstajemy o 7:15 i po śniadaniu ruszamy o 9:15 bo musiałem wyregulować tylną przerzutkę. Szwankowała już wczoraj. To jakiś standard po transporcie lotniczym. Odbijamy z A84 w A873 i jedziemy okrężnie w stronę CALLANDER. Docieramy do ABERFOYLE po drodze łapiąc spory deszcz. Znowu zmokłem, bo nie chciało mi się założyć przeciw deszczówki. Docieramy nad jezioro i wjeżdżamy na kamping, żeby zrobić sobie obiad. Wyszło słońce i zrobiło się gorąco co pozwoliło mi wysuszyć zmoczone rzeczy i zjeść obiadek przy słoneczku. Na termometrze pokazało 26 stopni, ale odczuwalna temperatura to gdzieś ok 18 stopni. Ruszamy dalej i niedługo potem Jarek łapie gumę. Miał niezły wystrzał akurat na podjeździe. Wyrwało mu wentyl i po zmianie dętki został już bez zapasu . Pierwszy raz takie coś widziałem. Po zmianie dalej w drogę i raz góra raz dół. Strasznie męczy taka jazda. Za ABERFOYLE znak 10% i ok 8km wspinaczka. Wbijamy się znowu w A84, a następnie w A85 i po 8km odbijamy w prawo w 827 na KILIM. Jest to małe urokliwe miasteczko i tutaj niespodzianka. Znajdujemy przy drodze sklep sportowy wyposażony tak, ze nie jeden w dużym mieście by się powstydził. Bardzo dużo odzieży ENDURY. Naprawdę można było by nieźle się ubrać. Jarek kupuje dętkę za 5 Ł, a ja dwie szpilki, bo jedną gdzieś posiałem po pierwszym noclegu. Jedziemy dalej wzdłuż jeziora i docieramy do KENMORE. W międzyczasie dwa razy lało i dwa razy było słońce. Ta zmienność jest okropna, bo nie wiadomo jak się ubrać. W zasadzie trzeba byłoby przebierać się częściej niż co pół godziny. Rozbijamy się przy jeziorze LOCH TAY. Nie pada i jest względnie ciepło. Robimy toaletę, kolację i znowu zaczyna padać. Dzisiaj pokazały się meszki i gryzły niemiłosiernie. Zakładamy moskitiery ale niewiele pomogły, bo france są tak małe, że przełażą przez otworki w moskitierze. Droga daje się już we znaki choć to jeszcze nie góry, a ledwie pagórki. Wprawiamy się przed gorszym.
Dist-106km; T-7,25h; Vmax-52km/h; AV-14,30km/h; Temp-13-26
CLIMB – 1038m
Razem - 228,5km
Dzień 4 niedziela 10 czerwiec Kenmore - Tummel Bridge - Moy
Wstajemy o 7:00 i ruszamy z KENMORE w boczną drogę w lewo i od razu pod górę 10% czasem i więcej przez 6km. Zaczęło padać i tak będzie już przez cały dzień. Temp. 10 stopni , więc po 3km przebieram się w cieplejszą kurtkę. Mamy do przejechania po górach 37km. Wjeżdżamy na 350m.n.p.m i docieramy do TUMMEL BRIDGE. Skręcamy w lewo i po 1km w prawo w całkiem podrzędne drogi jako skrót. Znowu podjazd 4km 10%, a miejscami dochodzi do 14%. Zimno, bo ok. 9 stopni i mocno pada. Mało aut. Przegapiliśmy skręt w lewo do A9 i wyjeżdżamy w CALVINE. Zamiast 6km mamy do przejechania 18km. Na A9 ruch ogromny. Jedyna pociecha to to, że jest pobocze, więc jest w miarę bezpiecznie. Do tej pory na węższych drogach kierowcy z dużym szacunkiem odnoszą się do rowerzystów wymijając nas w dużej odległości . Często wymuszając tym z przeciwka. Sądziłem, że tak to tutaj funkcjonuje. Wymuszają do tego stopnia, że ten z przeciwka hamuje i ucieka na pobocze i nikt się nie złości i nie trąbi. To mi się podoba. Po 18km docieramy do DALNASPIDAL i robimy obiad przy jakimś opuszczonym domku. Miejscowość istnieje tylko na mapie. Przy okazji zobaczyliśmy jak z jednej zagrody wyszedł mały orszak (dwie młode kobiety) weselny udając się do dwóch zaparkowanych zabytkowych samochodów. Wykorzystujemy resztki wody na obiad i ruszamy dalej, by po 12km odbić w lewo w A889 i po 12km wbijamy się w A86 w kierunku FORTH WILLIAM. Przed miejscowością MOY nad jeziorem LOCH LAGGAN robimy biwak na terenie jakiegoś parku. Ładnie wystrzyżona trawka i równiutko, ale pojawiło się trochę czarnych ślimaków. Dziś ciężki dzień. Sporo ciężkich podjazdów i pierwsze 55km przez 5 godzin bez żadnego odpoczynku. Cały czas pada i atakują meszki. Niestety nie było dziś żadnych atrakcji widokowych.
Dist-101km; T-7,20h; Vmax-54km/h; AV-13,7km/h; Temp-9-12
CLIMB – 1097m
Razem – 329,5km
Dzień 5 poniedziałek 11 czerwiec Moy- Fort Augustus - Inverness
W nocy padało, pobudka o 7:00. Meszki atakują niemiłosiernie, nie dając zjeść śniadania przy ławeczce. Jest problem, żeby cokolwiek zrobić. Są ich miliony i wchodzą wszędzie, bo są trzy razy mniejsze od naszych. Do oczu, nosa do sakw siedzą na ubraniu i mocno gryzą zostawiając czerwone ślady po pogryzieniach. Przelatują przez moskitierę. Masakra, jestem cały pogryziony i najadłem się ich sporo. Nie pada, ale jest zimno 9 stopni. Ruszamy w stroną FORTH WILLIAM i 12 km przed odbijamy w A82 na północ. W LAGGAN docieramy do Kanału Kaledońskiego i po kilku kilometrach do FORTH AUGUSTUS. Niewielkie miasteczko w którym jest sieć śluz i ciekawe mosty obrotowe. Przy nim robimy obiad mając też okazję zobaczyć jak odbywa się przeprawa przez kilka śluz i otwieranie mostu do przeprawy. Na stacji benzynowej spotykamy Polaka i po krótkiej rozmowie ruszamy A82 do INVERNESS. Kupiłem nowa moskitierę. Tutaj zaczyna się LOCH NESS, więc będziemy wypatrywać potwora. Zamiast potwora zobaczyliśmy przelot myśliwca F-16 nad samym jeziorem. Dla mnie to cos super, bo lubię oglądać sprzęt wojskowy, a samoloty w locie na niskim pułapie szczególnie. W FORTH AUGUSTUS dość zaskakująca sytuacja. Przy ruszaniu kopnąłem nogą lewą tylną sakwę, która wypięła się i spadła na jezdnię. Dobrze, że nie zdążyłem się rozpędzić. To był pierwszy taki przypadek na wyprawach, ale później okaże się , że nie ostatni. Droga raz w górę raz w dół, zimno 10-11 stopni i nie pada. Przed samym INVERNESS wychodzi słońce, ale nie robi się cieplej. W mieście jesteśmy ok 20:00 i szybko szukamy TESCO. Po informacji od spotkanego rodaka znajdujemy je dość szybko i robimy solidne zakupy, bo przez kilkaset następnych kilometrów nie napotkamy większych sklepów. W TESCO regał z polskimi specjałami. Kierujemy się na widoczny z daleka duży most w kierunku północnym do A9. Za mostem po kilkuset metrach robimy biwak na terenie centrum informacyjnego. Miejscówka niczego sobie z widokiem na INVERNESS. Drogi w Szkocji prawie takie jak u nas. Trochę dziurawe i porowate. Szkocja na razie nie zachwyca.
Dist-131,5km; T-8,28h; Vmax-51km/h; AV-15,53km/h; Temp- 10-13
CLIMB – 848m
Razem – 461km
Dzień 6 wtorek 12 czerwiec Inverness-Alness-Bonar Bridge-Lairg-Kinloch
Wstajemy o 7:30 robimy śniadanie i ja poświęcam 10min na naprawę mocowania sakw po wczorajszym incydencie. Korzystamy z otwartych toalet w informacji i robimy porządne mycie i ja małe pranie. Ruszamy o 10:00 najpierw rowerówka, a potem wbijamy się w A9. Ruch duży. Ilość cyferek przy literce oznaczająca nr drogi świadczy o tym ile samochodów na niej spotkamy. Im mniej cyferek tym więcej samochodów. W ALNESS odbijamy z A9 w skrót w lewo w całkiem boczną drogę. Na rozjeździe w oddali widać platformy wiertnicze na morzu. Jest zimno ok.10 stopni i trochę pada. Wbijamy się po 25km do A836. Tuż przed BONAR BRIDGE punkt widokowy i pierwsze godne uwagi widoczki. Przepiękna panorama gór nad fiordem. W ARDGAY robimy obiad i ruszamy dalej przez BONAR BRIDGE drogą A836do LAIRG. Za LAIRG ok 5km odbijamy w A838 i jedziemy w stronę DURNESS. Przez ok 25km jedziemy wzdłuż jeziora LOCH SHIN. Widoki już super ale i droga coraz węższa. Zaczynają się szkockie wąskie asfaltówki na szerokość jednego auta z mijankami co kilkaset metrów. Wieje dość silny przeciwny wiatr ale pod koniec dnia wychodzi słońce i robi się przyjemniej. Ok 7km przed KINLOCH kończymy jazdę i robimy biwak przy budce telefonicznej na wzgórzu z widokiem na jezioro. Wcześniej w Bed&Breakfast próbowaliśmy wbić się na mecz Polska – Rosja ale bezskutecznie. Zaczęły się już odludne pustkowia bez jakichkolwiek zabudowań. Czasem jakaś samotna chałupka pojawi się i dziesiątki kilometrów nic. Dzisiaj typowa szkocka pogoda. Co kilka minut zmiana. Deszcz, słońce, wiatr i często wszystko na raz. Rozbijamy się celowo na górce licząc na wiatr, który przegoni meszki.
Dist-106km; T-7,32h; Vmax-48km/h; AV-14km/h; Temp-9-13
CLIMB – 870m
Razem – 567km
Dzień 7 środa 13 czerwiec Kinloch-Laxford Bridge-Unapoll-Drumbeg-Lochinver
Dzisiejsza miejscówka to totalna porażka. Widok z namiotu super, ale podłoże garbate jak stado wielbłądów. Ciągle gdzieś zjeżdżałem z materaca. Wstajemy normalnie i ruszamy o 9:15. Drugi dzień pod wiatr. Jest zimno 12 stopni i wieje zimny wiatr. Od LAIRG do LAXFORD BRIDGE czyli 55km asfalt na jedno auto. Mijamy kilka miejscowości, które są tylko punktami na mapie. W LAXFORD skręcamy w lewo w A894 i od teraz już tylko kierunek na południe nie licząc wyspy SKYE. Wcześniej zrezygnowaliśmy z dojazdu na północ do DURNESS z powodu czasu jaki nam został. Modyfikacja trasy. Trochę wieje nam w plecy i nawet wyszło słońce ale jest zimno. Temp 23 stopnie ale broń boże jechać na krótko. Wieje zimny wiatr. Nie wiadomo jak się ubrać . Pod górę za ciepło, a na zjazdach zimno. Cały czas hopki, góra dół. Za UNAPOLL robimy obiad i po obiedzie skręcamy od razu w boczną drogę w prawo. Ta trasa nie była planowana i to w zamian za DURNESS. Od razu masakryczne podjazdy. Najpierw 14% a potem dwa po 25% po kilkaset metrów. Na pierwszym poległem i zsiadłem z roweru. Byłem zmęczony. Na drugim nie odpuściłem i wciągam się mozolnie wzbudzając podziw u kierowców. Do DRUMBEG istna masakra. Dziesięć kilometrów w 1,5godz i jestem skonany. Do LOCHINVER zostało 25 km licząc na mapie , a okaże się, że będzie dużo więcej. Widoki jednak rekompensują wysiłek, porażają zmysły. Dech zapiera, pejzaże przepiękne. Nie chce się ruszać z punktów widokowych. Pogoda dopisuje, bo widać naprawdę daleko i jest co podziwiać. Góry, klify, puste piaszczyste plaże, ocean, kręte wąskie drogi . Niebo tez swoje robi. Szkocja nareszcie zachwyca. Dzisiaj jazda typowo górska. Wybrzeżem wzdłuż oceanu. Trochę niebezpiecznie, bo wąsko i na jednym z podjazdów Szkotka autem ścięła zakręt i tylko dzięki mojej przezorności nie zaliczyłem dzwona. Na drogach więcej turystów i coraz częściej jakieś fajnie zabudowane wioski. Droga ciężka ale widoki są nagrodą. Przed LOCHINVER 10km przepięknie położony kamping na wzgórzu z widokiem na ocean. Niestety mocno wieje zimny wiatr. Ostatnie 10km to tez masakra. Podjazdy do 20% i nie dają odsapnąć. Klimaty robią się bardziej norweskie, coraz częściej wychodzi słońce. Do LOCHINVER docieramy ok 19:30 i szukamy sklepu i punktu medycznego. Od kilku dni mam coś w nosie. Podejrzewam, że to kleszcz dlatego chciałem odwiedzić lekarza żeby to sprawdził i ewentualnie usunął. Znaleźliśmy sklep i medyka ale dopiero od rana udam się na wizytę. Rozbijamy się na zatoką naprzeciw portu. Miasteczko ładne i spokojne. Pojawiają się meszki, więc uciekamy do namiotów.
Dist-106,5km; T-7,57h; Vmax-67,5km/h; AV-13,41km/h; Temp-11-23
CLIMB 1589m
Razem – 673,5km
Dzień 8 czwartek 14 czerwiec Lochinver - Ullapool
Rano udajemy się do centrum medycznego. Otwarte od 9:00 ale lekarz przyjmuje od 10:00. Przed wyjazdem wyrobiłem sobie kartę EKUZ i dzięki niej i porada i przepisany antybiotyk przez lekarza za free. Po przebadaniu okazało się, że to nie kleszcz co mnie bardzo ucieszyło. Jak już dali maść i to za darmo to głupio byłoby nie brać, więc wziąłem i ślicznie podziękowałem. Po 10:00 ruszamy dalej w boczną drogę do ULLAPOL. Mamy ok 35km do pokonania górską wąska drogą, żeby wbić się do A835. Sporo długich podjazdów 10-13%, wiatr w twarz. Widoki takie sobie. Po trzech godzinach wbijamy się w A835. Na zjazdach grubo ponad 50km/h i na jednym z nich ledwo wyhamowałem unikając dzwona z osobówką. Akurat nie było mijanki, więc ostro po hebelkach i o centymetry minęliśmy się na wąskiej nitce. Do ULLAPOL mamy ok 16k. Na niebie słońce, ale jest zimno. Najpierw z góry i z wiatrem, ale zaraz długie i ciężkie podjazdy. Wyczerpany dojeżdżam do ULLAPOL. Duże portowe miasteczko. Spory ruch i jest TESCO. Będą więc banany i ananasy i może browarek tańszy. Na sklepowym parkingu robimy obiadek w osłoniętym miejscu. Zrobiło się na chwile upalnie, ale tylko jak się schowaliśmy przed wiatrem za murkiem. Chcieliśmy zostać nawet na kampingu, ale cena 13 Ł skutecznie nas zniechęciła. Po 2,5 godzinnym odpoczynku jedziemy dalej 20km pod wiatr. Dzisiaj naprawdę mocno wieje. Na rozjeździe w A832 pod mostem robimy biwak pod drzewami na rzeczką. Oczywiście zgodnie z tradycją na sam koniec jazdy podjazd 2km 12%, żeby się lepiej spało. Dzisiaj naprawdę ciężki dzień z silnym, zimnym wiatrem i podjazdami, ale bez deszczu z domieszką słońca.
Dist-81,5km; T-7h; Vmax-67,5km/h; AV-11,67km/h; Temp-15-24
CLIMB – 1251m
Razem – 755km
Dzień 9 piątek 15 czerwiec Ullapool-Dundonnell-Gairloch-Kinlochewe
Wieczorem były czarne chmury na niebie i wzrastający wiatr co dobrze nie wróżyło na dzisiaj. Bardzo mocno wiało w nocy, miotając namiotem i było zimno. Spałem w dodatkowym polarze. Rano Jarek ciut zaspał więc ruszyłem wolno pierwszy. Najpierw 22 km na północ A832 do GAIRLOCH. Kilka razy pod górę i mocno w dół z prędkością 67km/h. Jedzie się fajnie, bo jest z wiatrem w plecy. Na jednym ze zjazdów poczułem, że znowu coś jest nie tak z sakwą. Znowu wyskoczyła z haka tym razem sama. Zdążyłem się rozpędzić do 40km/h i od razu zatrzymałem się, żeby ją poprawić i to było moje szczęście. Za kilka minut kilkukilometrowy zjazd i pobiłem swój nowy rekord prędkości. Pojechałem 77,73km/h i byłoby więcej, ale 200m przede mną na środku drogi manewrował ktoś terenówką, więc podjąłem decyzję o hamowaniu dużo wcześniej i to była dobra decyzja, bo gość stał tak dość długo zanim ruszył. Szkoda prędkości, bo dobił bym do 80km/h. Jakoś tak ładniej brzmi ósemka z przodu. Nawet nie myślę co by się mogło stać gdyby sakwa wypięła mi się kilka minut później przy tej prędkości. Kto tyle jechał wie o czym piszę. Do GAIRLOCH robimy 73km do 15:00 i pora na obiad. Tutaj niemiła sytuacja. Właścicielka kampingu nie pozwoliła nam napełnić wodą bidonów. Wyskoczyła jak z procy z przyczepy i dalej nas przeganiać. Przed GAIRLOCH piękne plaże. Przez całą drogę zimno 10-11 stopni. Droga ciężka. Raz na zero zaraz potem wjazd na 100-150m.n.pm i tak kilka razy. Wycisk gorszy niż w Norwegii. Wiatr prosto w twarz ok 40km/h . Z GAIRLOCH do KINLOCHEVE mamy ok 32km do przejechania i nie jest lekko. Znowu huśtawka drogowa od 0 do 180m i na zjazdach zamiast 40-50km/h jest tylko 25km/h i jeszcze trzeba pedałować. Już dwa dni tak mocno wieje. Miałem okazję zobaczyć na polu naszego poczciwego Poloneza i to jeszcze na brytyjskich blachach. Przed KINLOCHEVE 1km robimy koniec jazdy, bo wyczaiłem super miejscówkę z ciepłą wodą i grzejnikami przy jakimś rezerwacie w biurze. Nie zamykali toalet na noc. Dopiero rano przyszła sprzątać miła starsza pani. Było więc pranie i kąpanie jak w hotelu. Nad górami ciężkie czarne chmury.
Dist-107km; T-7,15h; Vmax-77,73km/h; AV-14,73km/h; Temp-10-13
CLIMB 1265m
Razem – 862km
Dzień 10 sobota 16 czerwiec Kinlocheve-Shieldaig-Dornie-(Eilean Donan)
W nocy zimno i rano również 9 stopni. Do obiadu droga dość lekka dolinką, ładne widoki. Pogoda do dupy, bo zimno. Obiad robimy w małej budce na peronie stacji STRATHACARRON. W między czasie zgubiłem pokrowiec od aparatu z baterią w środku. Zaczęło padać tuz przed obiadem i pada już na dobre. Po obiedzie jazda po płaskim, ale tylko kilka kilometrów, bo zaraz kilka razy 0-150m i potem masakryczny podjazd 17% ok 500m. Ostatni podjazd 5km 12-13%. Tutaj moja psychika wysiadła. Od zakrętu do zakrętu z nadzieją, że już koniec podjazdu. Klnąłem ile wlezie . To jazda na wyczerpanie. Deszcz cały czas pada, zimno 10 stopni i te podjazdy. Jestem cały mokry i mam dość na dzisiaj Szkocji i tej pogody. Podjazdy po to tylko, żeby zjechać po to, żeby znowu wjeżdżać pod górę. W Norwegii podjazdy dawały gwarancję podziwiania widoczków przez długi czas, a tutaj nic się nie dzieje. W końcu po kilku ostrych zjazdach docieramy do A87. Nawet zjazdy tak nie cieszą, bo jest mokro i jadę asekuracyjnie na hamulcach. Robimy jeszcze 5km i docieramy do DORNIE czyli pod zamek EILEAN DONAN. Długa sesja zdjęciowa przed zamkiem i przy samym zamku. Robi wrażenie . Stare zamczysko na wyspie z mostem kamiennym do niego. Szkoda, że pogoda byle jaka. W miasteczku znaleźliśmy pub gdzie jest TV i będą oglądać mecz POLSKA-CZECHY. Rozbijamy namioty w samym miasteczku na jakimś wystrzyżonym trawniku i udajemy się po kolacji na mecz. Meszki diabelskie znowu żrą ile wlezie. Polska oczywiście przegrała, więc zainwestowane 3 Ł na piwo poszło na marne. No może nie całkiem na marne, bo chociaż poczuliśmy klimat szkockiego pubu. Dzisiaj byłem zrezygnowany. Gdybym mógł, to bym chętnie udał się do domu. Ale, że nie ma jak, to jadę dalej. Miałem już szczerze dość Szkocji i tej do dupy zmiennej pogody. Niech by było zimno ale cały czas. Nie wiadomo jak się ubrać. Ciągle niewłaściwie, a to za cienko, a to za grubo. Mimo niezbyt wysokich gór rozczaruje się ten kto pomyśli, że będzie lekko. Jest ciężko, bynajmniej dla mnie. W Norwegii podjeżdżałem po kilka godzin dziennie ale nie zmęczyło mnie to tak, jak te huśtawki hopki w Szkocji. Znowu leje i meszki nie pozwalają nic zrobić. Jest ich cała masa nawet w namiocie.
Dist-92km; T-6,45h; Vmax-65km/h; AV-13km/h; Temp-9-11
CLIMB - 1094
Razem – 954km
Dzień 11 niedziela 17 czerwiec Dornie-Kylerhea-Portee
Tradycyjnie w nocy w deszcz. Rano atakują meszki i jest bardzo zimno czyli standard. Ruszamy o 9:20 A87 w stronę FORTH WILLIAM i po 11km w SHIEL BRIDGE odbijamy w boczną podrzędną drogę w prawo na przeprawę promową do KYLERHEA. Musimy przejechać przez góry, więc szarpiemy pod górę kilka kilometrów po 17% i zjazd do zera nad fiord na przystań. Ruch prawie żaden, droga wąska. Jest zimno 10 stopni. Prom mały na 6 aut. Przeprawiamy się tylko my z rowerami po 2 Ł od łebka. Po przeprawie znowu pod górę ok 12km i to ostro. Kilkaset metrów podjazd 25% więc mocno się styrałem. Masakra. Zaczyna padać. Zimno i nie wiadomo jak się ubrać. Szkocja to niezbyt przyjazny pogodowo kraj dla rowerzystów. Najgorsza jest ta zmienność czasem skrajna. Wszystko to powoduje, że Szkocja jak dla mnie jest tylko na raz. Docieramy do SKULAMUS i wbijamy się w A87 i po 3 km docieramy do BROADFORD . Robimy obiad i zakupy w CO-OPERATIV i ruszamy do PORTREE ok 40km. Droga dość spokojna z długimi dwoma podjazdami. Zaczęło mocno lać i przez 20km jazda w ulewie i 9 stopni. W samym PORTREE przestaje padać i pod wieczór wychodzi słońce dzięki czemu jest cieplej. Pojawiają się meszki więc szybko wskakujemy do namiotów. Ja jednak wyskoczyłem jeszcze do miasteczka do centrum połazić, bo rozbiliśmy namioty na parkingu w mieście nad zatoką. Miasteczko bardzo ładne. Wcześniej spotkaliśmy Piotra, który pracuje w restauracji w centrum miasta.
Dist-95,5km; T-7h; Vmax-49km/h; AV-13,7km/h; Temp-9-12
CLIMB – 1177m
Razem – 1049,5km
Dzień 12 poniedziałek 18 czerwiec Portree-Staffin - Uig- Portree-Broadford-Skulamus
Wieczorem jak zaszło słońce zrobiło się chłodno i w nocy było bardzo zimno. Rano w miejskiej toalecie robię pranie i przez godzinę suszę ciuszki rozwieszone na sznurku przez ok. godzinę i potem w czasie jazdy na kierownicy i na sakwach. Jarek stwierdził, że mam coraz bardziej wypasione pomysły na suszenie. Ruszamy na objazd wyspy na północ. Początkowo jest tak sobie, ale im bardziej na północ i bliżej krańcowi wyspy tym piękniej i pojawiają się wysokie klify. Przed i za KILMALUAG jest już bajkowo. Mijamy kilka punktów widokowych na których jest sporo turystów. Obiad jemy w UIG. Rozładowała mi się bateria, a że zgubiłem zapasową to koniec robienia fotek na dzisiaj. Pogoda nam dopisuje świeci słońce ale wieje zimny wiatr. Widoczki zasługują na częste postoje i podziwianie ich. W dali widoczne wyspy na oceanie Tutaj Szkocja naprawdę zadowala najbardziej wybrednych. Na szczęście tam gdzie trzeba mamy doskonała pogodę, bo widać na wiele kilometrów. W drodze powrotnej na południe wyspy SKEY mijamy PORTREE i postanawiamy dojechać do BROADFORD ze względu, ze jest dość wcześnie, bo dopiero 17:00. Mamy do przejechania od PORTREE 43km i dwa długie podjazdy. Przed BROADFORD 5km jadąc przed Jarkiem mam poważny kryzys. Opadłem z sił i postanawiam zaczekać na Jarka, posilić się ciasteczkami i nabrać sił, żeby dojechać do celu. Na liczniku już prawie 120km. Dojeżdża Jarek i czuję się odrobinę lepiej więc ruszamy dalej. Czuję się coraz lepiej więc mijamy BROADFORD i jedziemy dalej szukając już miejscówki na nocleg, w SKULAMUS skręcając z A87 w A851 w prawo. Ok. 2km za rozjazdem rozbijamy namioty tuż przy drodze, bo nie ma innej możliwości. Czasem ktoś zatrąbił, a nawet zatrzymał się przy nas i chwilę postał. Rozbiliśmy się na pustkowiu. Pogoda nam dzisiaj dopisała. Wiele byśmy stracili dla duszy gdyby było typowo szkocko. Czyli deszcz i chmury. Po kolacji jednak zaczęło padać i padało całą noc.
Dist-128,5km; T-8,54h; Vmax-53,3km/h; AV-14,45km/h; Temp-14-22
CLIMB – 1452m
Razem – 1178km
Dzień 13 wtorek 19 czerwiec Skulamus-Ardvasar-Malaig-Salen
Tradycyjnie w nocy pada deszcz i zimno. W namiocie miałem wodę. Prawdopodobnie dotykałem do ścianki sypialni śpiworem i w tym miejscu tropik przesiąkł. Mata i śpiwór lekko mokre. Kierowcy w nocy psocili się trochę trąbiąc. Ruszam pierwszy do przeprawy w ARDVASAR z nadzieją, że na przeprawie czekając na prom podładuje baterie do aparatu. Po 22km szybko docieram do portu i w budynku portowym ładuję baterię i korzystam z ciepłej wody w toaletach. Przy mnie dobija prom i za chwile odpływa wcale mnie tym nie martwiąc, bo nie ma jeszcze Jarka i moja bateria dłużej doładuje się. Następny kurs za 1,5 godz. Na promie też podpinam się do gniazdka i pół godzinki doładowuje bateryjkę. Rano zimno i z promu widać czarne chmury po dwóch stronach fiordu, ale ja prorokuje, że po przeprawie będzie lepiej. I faktycznie kiedy prom dobijał do MALAIG wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie. W MALAIG jesteśmy ok. godzinkę robiąc zakupy. Dokupiłem mały kartusz . Ruszamy A 830 w stronę FORTH WILLIAM . Po 4km skręcamy w prawo na plaże, którą wypatrzyłem z mostu. Jest piękne słońce i okazja na wygrzanie się na atlantyckiej plaży robiąc obiad mimo wczesnej godziny, bo jest 13:15. Na plaży jesteśmy 2 godz. i wyganiają nas chmury, które pojawiły się na niebie. Ruszamy więc i po 26km docieramy do rozjazdu i wbijamy się w drogę A861. Ruch prawie żaden i dobrze. Mijamy kilka fajnych posiadłości na jeziorem. Znowu wychodzi słonce i zostaje z nami do końca dnia. Ok. 20:15 docieramy do SALEN. Za SALEN ok. 1km robimy biwak na parkingu. Meszki zaczynają dokuczać na całego.
Dist-89km; T-6,06h; Vmax-59km/h; AV-14,54km/h; Temp-10-24
CLIMB – 1070m
Razem – 1267km
Dzień 14 środa 20 czerwiec Salen-Ardgour-Glencoe- Bridge of Orchy
Rano wita nas słońce. Ruszamy szybko, bo meszki nie dają żyć. Przez 20km przy samym fiordzie góra dół po 20-40m. Strasznie męczy taka huśtawka. Za STRONTIAN gdzie zrobiliśmy krótki postój stwierdzam brak licznika. Wypiął się podczas jazdy. Wracam więc jadąc pod prąd z nadzieją, że nie został rozjechany jak poprzedni taki sam licznik. Po ok. 2,5km znalazłem go, leżał sobie na środku jezdni na szczęście cały. Kilka stówek uratowane. Świeci słońce i jest ciepło, więc pierwszy raz jadę w krótkich spodenkach i sandałach. Szału nie ma ale jest ok. 20 stopni i nie marznę. Przed promem w ARDGOUR wypłaszczyło się i ok. 10km spokojna jazda. Wskakujemy na prom z marszu i tu niespodzianka. Rowerzyści za free. Z promu wbijamy się w A82 i po dotarciu do GLENCOE robimy obiad. Robi się zimniej i wzrasta siła wiatru. Przebieram się więc w długie ubranko. Ruszamy i jedziemy piękna dolinką początkowo płasko ale po kilku kilometrach już tylko w górę i aż na 350m.n.p.m. i robi się coraz bardziej widowiskowo. Bardzo odludne tereny. Nic tylko góry, łąki i puste przestrzenie. Trochę jak na HARDANGERVIDDA w Norwegii. Uwielbiam takie klimaty. Człowiek czuje się wolny i taki malutki czując potęgę natury. Drogę widać na długie kilometry przed sobą. Przez ok. 50km żadnych zabudowań i ciężko o miejsce na nocleg. Wszystko pogrodzone albo zarośnięte. Czekając na Jarka widziałem dramatyczne chwile, kiedy to tir wjechałby na Jarka. On tego nie widział, ale ja miałem całą sytuację jak na dłoni. Wyglądało to niebezpiecznie. Docieramy do BRIDGE of ORCHY i na parkingu rozbijamy namioty w zacisznym miejscu.
Dist-94,5km; T-6,27h; Vmax-52km/h; AV-14,62km/h; Temp-18-24
CLIMB – 900m
Razem – 1372km
Dzień 15 czwartek 21 czerwiec Bridge of Orchy-Crianlarich-
Na drogach głównych kierowcy jeżdżą bardzo szybko i blisko rowerzystów przeginając chyba gorzej niż w Polsce. Włos jeżył się na głowie. Bałem się bardziej niż w Polsce i szukałem rowerówek w przeciwieństwie do tego kiedy jeżdżę po naszych drogach. U nas unikam rowerówek.Rano okazało się, że miałem w nocy złodzieja. Zniknął mi cały bochenek chleba w reklamówce. Najpierw myślałem, że mi się zdawało, że miałem chleb, bo niby jak by mi wsiąkł. Obszedłem okoliczne zarośla i ok 50m od namiotu znalazłem naruszony chleb. Albo lis albo jakiś inny stwór chciał przekąsić moim chlebem. Ruszamy i od razu walka z wiatrem. Jest lekko pod górę przez 19km ale wiatr ok 30km/h skutecznie nas spowalnia. Rzuca mnie po całej szerokości pasa, bo czasem prędkość spada do 6km/h. Kierowcy jadą na przysłowiową gazetę, co mnie strasznie irytuje. Co rusz widzę poprzewracane słupki przydrożne i kawałki lamp, lusterek i innych elementów co świadczy, że często wypadają z drogi. Stąd moja niepewność na szkockich drogach. Dużo kierowców to kobiety i starsi ludzie. Wracając do drogi docieramy do mostów po których jechał podobno pociąg, kiedy kręcili Harrego Pottera. Jedziemy wzdłuż trasy kolejowej i wypatrujemy jadącego pociągu o napędzie parowym, tym samym którego widzieliśmy w MALAIG. Niestety nie doczekaliśmy się jadącego pociągu poświęcając oczekiwaniu ok 15 min. W zamian za to nadleciał nad dolinkę i przeparadował przed nami kolejny myśliwiec, co uwieczniłem na filmie. Kilka razy mieliśmy okazję podziwiać loty na małych wysokościach pilotów RAF. Cały czas jest zimno i zaczął padać deszcz. Jest ok 10 stopni. Jedziemy A82 przez TARBET po drodze chowając się na 20min przed deszczem na przystanku w towarzystwie dwóch Niemek i Niemca, którzy wybierali się w góry na szlak pieszo. W TARBET odbijamy w mniej ruchliwą drogę A814 wzdłuż fiordu. Na A814 przez 12km dość płasko, ale trafiły się dwa dość długie podjazdy na 150 m.n.p.m. Po drodze zatrzymał się radiowóz policyjny i policjanci wskazali nam drogę widząc, że studiujemy mapy. Leje na dobre i docieramy do HELENSBURGHA. Robimy zakupy w TESCO i dalej w drogę szukać miejsca na nocleg. W dużym deszczu rozbijamy się na polu za ogrodzeniem tuż za miastem nieopodal drogi .
Dist-82km; T-5,20h; Vmax-51,3km/h; AV-15,37km/h; Temp-9-12
CLIMB – 800m
Razem – 1443,5km
Dzień 16 piątek 22 czerwiec Helensburgh-Glasgow
Rano pada i w nocy też solidnie lało. Tutaj deszcz to nieodzowny element uroków Szkocji. Na polu jest mnóstwo wody i wystarczą dwa kroki i wszystko mokre. Na tej miejscówce mieliśmy zostać dłużej na cały dzień i nawet nie nastawiamy budzików. Miałem jakieś przeczucie, że mimo, że mamy już tak blisko do lotniska i dużo czasu lepiej jest ruszyć i spędzić więcej czasu na lotnisku i wysuszyć się przed lotem. Ruszamy zatem w kierunku GLASGOW zwijając namioty z wodą. Ok 13:00 po 33km docieramy do lotniska PAISLEY i przestaje padać. Rano było tylko 10 stopni, a teraz zrobiło się cieplej i wyszło słońce, ale spoza czarnych nisko zawieszonych chmur. Nawet kilka razy zagrzmiało. Podsuszyłem się trochę, zjedliśmy obiad i pokręciliśmy się po terminalu. Zauważyłem, że nie ma tu żadnych oznak, że funkcjonuje tu RYNAIR. Okazało się, że to nie te lotnisko i chcąc zwiedzić GLASGOW musimy ruszyć w jego kierunku, bo do właściwego lotniska PRESTWICK z GLASGOW jest ok 50km. Mamy trochę problemów, żeby wbić się we właściwą drogę na most na druga stronę fiordu. Niezbyt dobrze są oznakowane drogi w Szkocji. Kilka razy kombinujemy , łącznie z jazdą pod prąd i przeskakiwaniem na drugą nitkę drogi przez pas oddzielający. Dobrze, że nie widzi tego policja. Mandaty murowane. Dojeżdżamy do przedmieść GLASGOW ok 19:00 i przy samej drodze za żywopłotem rozbijamy namioty, zachowując się cicho, żeby nie wzbudzić niczyjej ciekawości. Jesteśmy w okolicy IBROX. Dobrze się stało, że w porę zorientowaliśmy się, że to nie te lotnisko. W niedzielę mocno by nas to zaskoczyło i na pewno nie odlecielibyśmy, co podniosło by mocno koszty. Trzeba by było kupić nowe bilety. Zanim poszliśmy spać przyszedł do nas gość. Piękny duży rudy lis. Usiadł jakieś 2m przed namiotem Jarka i siedział chwilę. Poszedłem po aparat i jak wróciłem już zaczął uciekać, ale jeszcze klika razy stanął i zaprezentował się pozując do zdjęć.
Dist-46km; T-3,17h; Vmax-38km/h; AV-13,95km/h; Temp-10-22
CLIMB – 500m
Razem – 1489,5km
Dzień 17 sobota 23 czerwiec Glasgow-Prestwick(lotnisko)
Oczywiście w nocy deszcz i rano również więc dodatkowe litry wody pakujemy zwijając namioty. Ruszamy o 8:20, bo ja wstałem wcześnie nie mogąc spać z powodu bliskości chodnika. Jest zimno, pada i mocno wieje i co gorsza z kierunku lotniska, gdzie będziemy jechać z GLASGOW. Po kilku minutach docieramy do stadionu RANGERSÓW. Pamiątkowe foty i dalej robotniczymi przedmieściami do centrum. Ludzi jak na lekarstwo. Jest sobota wczesna godzina, więc kręcimy się po spokojnych ulicach GLASGOW docierając szybko po ok 10km do centrum. GLASGOW to piękne miasto ze starą zabudową i nowoczesnymi budynkami mądrze wkomponowanymi w zabytkową część miasta. Zwiedzamy dworzec kolejowy, który jest bardzo zmyślnie wpasowany w starszą architekturę. Wewnątrz robi na mnie duże wrażenie. Odwiedzamy kilka sklepów z pamiątkami szukając dziesięcioletniej whisky na prezent. Po godzinie ulice zapełniają się ludźmi i jest już tłoczno i gwarno. Jak dla mnie GLASGOW przebija urokiem EDYNBURG. Jakoś bardziej mi się tu podoba. O 12:00 ruszamy na lotnisko od razu w centrum wbijając się w A77. Kilka kilometrów wyjeżdżamy z miasta, po ok 2km jadąc pod górę niezbyt stromo. Okaże się, że tak pod górę na moje oko 4-5% będzie cały czas 16km z 300 metrową przerwą, łącznie 18km pod górę. Już jestem nastawiony na koniec jazdy, więc boli mnie ten podjazd, a do tego ten silny czołowy wiatr. Docieramy do KILMARNOCK z pewnymi kłopotami. Opuszczając te miasto tez nie mieliśmy lekko, bo oznakowanie dróg do dupy. W parku robimy ostatni obiad spotykając polską rodzinkę. Ucinamy pogawędkę z nimi i po ok godzince ruszamy na ostatni etap naszej trasy. Ostatnie kilometry w towarzystwie dużej ilości samochodów. Kilka razy jeszcze mnie poirytowała część kierowców za odległość z jaką mnie mijali. Do lotniska tego już właściwego docieramy o 18:00. Mamy dużo czasu do porannego lotu jutro, więc na spokojnie szykujemy rowery do odlotu i suszymy co nieco namioty. Pakujemy się w torby i ok 23:30 układamy się w hali terminalu na miękkich siedzeniach. Spałem jak lis, bo na lotnisku o spokojny sen raczej trudno.
Dist-68,5km; T-5,33h; Vmax-33,8km/h; AV-12km/h; Temp-13
CLIMB- 450m
Razem – 1558km
Dzień 18 niedziela 24 czerwiec Glasgow(Prestwick)-Bydgoszcz-
Rano odprawa tradycyjnie z kłopotami przy odprawie mojego roweru. Jest po prostu duży i nie mieści się w komorze kontrolnej. Po 2,5 godz. lądujemy w BYDGOSZCZY. Rodzinka jest już w drodze po mnie. Ok 12:00 jestem już w domku. Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Tak jak czekałem na chwilę kiedy zacznę jeździć po szkockich drogach, tak teraz czekałem na chwile kiedy będę już w domk. Szkocja to na pewno piękny kraj. Ludzie chyba jak wszędzie. Drogi dość dobre z małym ale. Szkoda, że nie ma na nich poboczy. Na pewno byłoby bardziej komfortowo. Na prowincji i na podrzędnych drogach bardzo spokojnie i bezpiecznie. Na głównych niestety już gorzej. Trzeba się też dobrze orientować na zakupy. Niezbyt dużo okazji na robienie zakupów, bo po prostu na prowincji sklepów niewiele, więc trzeba uważać, żeby nie zostało się bez żarcia. Ceny na prowincji zbliżone do tych z TESCO.
Cele jakie sobie postawiłem osiągnąłem. Most kolejowy FORTH BRIDGE, śluza w FALKIRK, LOCH NESS, zachodnie wybrzeże, wyspa SKYE, zamek EILAN DONAN, GLENCOE, GLASGOW. Krajobrazy szczególnie na zachodzie i na SKYE to rarytasy. Bez nich Szkocja nie miała by takiego uroku. Puste, odludne, ogromne przestrzenie. Piękne jeziora i stara szkocka zabudowa na wsiach szczególnie tych na zachodzie nad oceanem, to coś co warto zobaczyć. Jednak mimo wszystko żegnałem się ze Szkocją nie zamierzając tu wracać. Pogoda nie jest zbyt przyjazna dla rowerzystów. Najbardziej dokuczała zmienność pogodowa i konieczność ciągłego przebieranie się, albo jazdy na mokro. Ciągłe deszcze, zimno średnio było chyba 12-13 stopni, więc jak na koniec czerwca chyba zbyt zimno. Do tego wiatry i jak dla mnie ciężka droga. Jak już wspominałem nie ma tu wysokich gór. Ale ilość podjazdów i ta huśtawka na hopkach mocno mnie męczyły, na pewno bardziej odczułem Szkocję niż Norwegię dwukrotnie. Meszki strasznie uprzykrzają życie nie tylko bikerom. Generalnie z wyprawy jestem zadowolony. Dziękuję Jarkowi za wszelką pomoc i towarzystwo. To on był szefem na tej wyprawie. Był to jego pomysł, a ja wskoczyłem tak na doczepkę. Kolejne przetarcie i doświadczenie na następne wyprawy. Tym razem padło hasło GRUZJA. Czyli za rok zmiana orientacji na południową i chyba cieplejszą, choć nie wiadomo, bo znowu w góry.
Razem – 1558km