Biały Dunajec-Mała Fatra-Liptovsky Mikulas-Droga Svobody-Spiski Hrad-Biały Dunajec
Po zeszłorocznej wyprawie na Nordkapp i Norwegii chciałem odpocząć od gór. Jednak szybko zmieniłem zdanie i wytyczyłem sobie piękną trasę nad Adriatyk przez Alpy Julijskie z przełęczą Vrśić i Alpy Austriackie z przełęczą Hochtor. Trasa przebiegać miała przez siedem krajów. Zabrałem się już do gromadzenia map i informacji o ciekawych miejscach po drodze. Wstępnie wytyczyłem trasę i mentalnie już byłem przygotowany na kolejne wyzwanie. Jednak Norwegia zebrała swoje żniwo po mocnych podjazdach i ciężkich bagażach i musiałem poddać się w listopadzie operacji przepukliny. Musiałem, zatem zmienić plany i wybrać coś spokojniejszego i raczej po płaskim. Nie chcąc ryzykować uznałem, że Alpy będą zbyt ciężką wyprawą. Wybór padł na Polskę Egzotyczną odwiedzoną przez wielu sakwiarzy. Znowu zgromadziłem materiały i zacząłem się do wyprawy przygotowywać, jednak ciąg do gór okazał się silniejszy i postanowiłem objechać Tatry i Pieniny po stronie Słowackiej i częściowo po polskiej stronie. Trasę wytyczyłem na ok. 7-8 dni w oparciu o relacje z forum. Najpierw Mała Fatra potem Góry Choczańskie, Tatry Zachodnie drogą Swobody po naszemu Wolności, Tatry Wysokie, Spiski Hrad, Pieniny i przez Niedzicą do Zakopanego.
19 lipca spakowałem sakwy i rower do samochodu i ruszyłem do Białego Dunajca na kwaterę do zaprzyjaźnionych górali państwa Sikoniów. Następnego dnia wyposażony już przez DOBRE SKLEPY ROWEROWE w nowy przedni amortyzator RST zapakowałem się na rower i o 8:30 ruszyłem już na dwóch kołach z ul.Miłośników Podhala 104a z Białego Dunajca w kierunku Zakopanego. Pogoda ładna, świeci słońce choć nie jest wcale ciepło, bo wieje zimny wiatr i to dość odczuwalny. Na termometrze mam 24 stopnie ale odczuwalna temp. to jakieś 15-18 stopni.
Dostałem od żony zlecenie na zakup drewnianych ptaszków na bazarze, więc udałem się na krótki lans po Krupówkach. Jeszcze szybkie zakupy w aptece i w drogę na Chochołów do granicy. Przekraczam granicę, której faktycznie już nie ma. Fajna ta zjednoczona Europa. Zaraz za przejściem w Suhej Horze spotykam pierwszego bikera sąsiada zza miedzy. Krótka rozmowa kilka fotek i dalej w kierunku Dolnego Kubina. Na pierwszych podjazdach trochę się zasapałem, to u mnie normalne w pierwszych dniach oswajania się z ciężkim rowerem. Ruch samochodowy bardzo duży. Sporo naszych aut i dużo tirów wzniecających duży kurz atakując moje oczy i wciskający się w zęby. Za Tvardosinem przed Oravskim Podzamokiem po ok. 70 km pierwszy postój na obiad. Zjechałem z głównej drogi i w jakiejś wsi na przystanku gotowałem sobie zabrane zapasy. Po obiedzie docieram do znanego mi już Orawski Podzamok gdzie jest przepięknie usytuowany na skale zamek. Ten widok zawsze mnie napawa podziwem dla autora i wykonawcy tej niesamowitej budowli. Znowu kilka fotek i dalej w drogę. Docieram do Dolnego Kubina i odbijam na Parnicę w kierunku Żyliny. Po kilkunastu kilometrach jestem w Parnicy. W między czasie krótki deszczyk i znowu wyszło słońce. Do tej pory towarzyszył mi duży ruch samochodowy z dużą ilością tirów. Skręcając w Parnicy na Małą Fatrę samochodów mniej, a tirów już wcale. Po kilku kilometrach wjeżdżam do Parku Narodowego Mała Fatra. Od Parnicy droga wiedzie cały czas pod górę i mam tak do pokonania ok. 20km. Biorąc pod uwagę, że mam już 100km w nogach i jest to pierwszy dzień idzie mi już ciężko. Docieram do Zazriva i chciałem nawet zrobić tu nocleg ale do pierwszego celu czyli do Terchovej jest ok. 10km. Jadę dalej i po ok. 6km jak to często bywa na końcu etapu stromy 12% podjazd na przełęcz Rovna Hola.
Ostatnie metry nie daje rady i prowadzę rower. Na górze już mam piękny widok na góry Małej Fatry. Jest pięknie co tu dużo gadać. Zjeżdżam na dół i rozglądam się za noclegiem, który znajduje po ok. 2km w Biały Potok Terchova. Umówiliśmy się z gospodynią na 8 euro i szybką ewakuację rano z kwatery, bo ona jedzie do pracy. Rozpakowuję się i już golutkim rowerkiem robię wyjazd do Terchovej. Objeżdżam miasteczko i powrót na kwaterę. Wiem, że w pobliżu są piękne trasy piesze, ale niestety nie mam na to czasu. Na pewno innym razem.
Dist 122,5km T=8,03h Av=14,5km/h Max=55km/h CLIMB- 1400m
Następnego dnia zgodnie z umową ok. 8:00 wyruszam w drogę powrotną w kierunku Dolnego Kubina. Od razu jest pod górę i po ok. 2km znowu zdobywanie przełęczy Rovna Hola. Ale tym razem podjazd ma 14%. Elektryzują mnie takie znaki, ale wiem, że wysiłek włożony na podjazdach opłaca się podwójnie. Jeden to zjazd, a drugi to, że jest się wyżej i więcej widać i z reguły coś pięknego widać. Ok. 200 metrów przed szczytem znowu podprowadzam rower, bo dostałem zadyszki. Krótka chwila podziwiania widoczków Małej Fatry, bo pogoda sprzyja. Jest słońce, jest dobra widoczność więc napasłem się trochę górami i dalej w dół. Najpierw ostro w dół ok. 2km a potem z górki aż do Parnicy czyli razem ok. 20km odpoczynku. Zaraz na początku rozpędziłem się do mojego nowego rekordu, czyli 72,37km/h. Moja radość ze zjazdu nie trwała zbyt długo, bo po ok. 1,5km zjazdu łapię gumę na dużej prędkości na szczęście powietrze schodziło powoli. Na wymianę dętki straciłem godzinę, bo pierwsza nowa zmiana okazała się dziurawa. Najpierw trochę popompowałem zanim stwierdziłem, że coś jest nie tak. Po serwisie ruszam dalej i niedługo docieram do Dolnego Kubina. Wjechałem do centrum, pokręciłem się trochę i skorzystałem z okazji, że był sklep rowerowy i na wszelki wypadek zakupiłem jedną duszę. Dusza to po słowacku dętka.
Kolejnym celem jest Malatina już w Górach Choczańskich. Wyjazd z Dolnego Kubina z 455m.n.p.m, dojeżdżam do Wyżnego Kubina i korzystam z okazji i uprzejmości właściciela w zakładzie wulkanizacyjnym i daje duszy więcej barów, czyli podpomopowywuje tylne koło. Zaraz przed skrętem z głównej drogi na Osadkę czyli w Góry Choczańskie jest opuszczony klasztor, bynajmniej tak to wygląda jak klasztor. Po zjechaniu z głównej drogi więcej spokoju z autami, bo to naprawdę spokojna mało ruchliwa okolica. Ale coś za coś jest spokój, ale są i podjazdy. Droga staje się coraz bardziej stroma i zaliczam kilka podjazdów poprzedzonych znakiem 12%. Docieram do Osadki i kierują się do Malatiny, żeby dalej dotrzeć do Velkie Borove i do Hut, a potem do Liptovskiego Mikulasa. Po dość długim podjeździe docieram na szczyt drogi i mam piękny widok na Malatinę i Góry Choczańskie. Zjeżdżam w dół i szukam drogi na Velkie Borove, dopytując napotkanych miejscowych o dalszą drogę. Nie miałem dokładnej mapy, a jedynie ogólną mapę Słowacji. Z ich informacji wynika, że z takim bagażem będę miał duże problemy, żeby tam dotrzeć i proponują mi łatwiejszą drogę i inny kierunek, a mianowicie zjazd Doliną Liptovska Anna do Bukoviny i dalej do Liptovskiej Mary. Wybieram opcję zjazdu Doliną Liptovskiej Anny. Na skraju wsi robię sobie odpoczynek i obiad pod wiatką dla turystów. Niestety otoczenie jest powiedzmy delikatnie zaśmiecone. Leżą tu wszystkie dobra pozostawione po wczorajszej wiejskiej imprezie. Taką informację uzyskałem od miejscowych małych łobuziaków, których zaciekawił mój pobyt i sporą grupką mnie otoczyli. Z zainteresowaniem oglądali mój ekwipunek i przyglądali się pichceniu obiadu. Pouczyliśmy się trochę swoich języków nawzajem i po kilku cennych uwagach żegnałem się z Malatiną ruszając drogą w dół. Jedną uwagą było ostrzeżenie przed niedźwiedziami grasującymi podobno w okolicy. Druga uwaga to, że droga jest strasznie dziurawa i mogę się gdzieś wyłożyć na kamieniach. Trzecia to, żebym nie skręcał na mostek, bo niechybnie zaginę. Droga faktycznie była kiepska, ale ku mojemu zdziwieniu po ok. 2km pojawił się piękny asfalcik z tym, że był tylko szerokości jednego auta. Droga wśród wysoko porośniętych traw nie pozwalała mi jechać szybciej niż rozsądne ok. 35km/h, choć było fajnie z górki. Miałem na uwadze ewentualny kurs kolizyjny z czymś z przeciwka. Podziwiam, więc urokliwą dolinkę, jadąc sobie i kręcąc kamerką, mijam wspomniany mostek oczywiście nie skręcając i nagle z przeciwka sunie na mnie auto. Z auta od razu na mój widok ktoś macha ręką, żebym się zatrzymał. No tak, mało że auto z Polski to w aucie trzy młode blondyneczki. Zabłądziły niebogi szukając jakiegoś zamku w okolicy. Dziewczyny mieszkały w Liptovskiej Sielnicy na kwaterze i robiły sobie wycieczki. Zawróciłem je, bo już poznałem te miejsce gdzie one pędziły i wiedziałem, że nie napotkają tam żadnego zamku. Skorzystałem i ja z tego spotkania. Dziewczyny miały dokładną mapę okolicy. Pogadaliśmy trochę i ruszyliśmy w dół w kierunku Bukoviny, ja przodem do przodu, one tyłem za mną, bo nie miały jak się odwrócić. Po ok. 2km jest placyk i dziewczyny zatrzymują przejeżdżających akurat Słowaków. Ja jadę dalej i podziwiam cały czas dolinkę. Tak jak nagle asfalt się pojawił tak nagle się skończył. Droga żwirowo-kamienista i kałuże, ale od czego mam nowiuśki amortyzator. Wyłączam blokadę skoku i spokojnie śmigam dalej. Docieram do Bukoviny, skręcam w prawo i po paru kilometrach jestem już na drodze do Liptovskiego Mikulasa i docieram do Liptovskiej Mary. Fajne miejsca są tu na biwak, ale jest za wcześnie na to, więc objeżdżając Marę dojeżdżam do Tatralandii 4km przed Liptovskim Mikulasem. Parę fotek i już jestem w dużym mieście. Nie mam zamiaru zwiedzać jakoś konkretnie miasta i jadę cały czas główną drogą w kierunku Liptovskiego Hradoka. Wszystko tutaj nazywa się Liptowskie. Opuszczam Mikulas i jadę dalej z zamiarem dotarcia do Prybyliny i tam szukać noclegu.
Po drodze czekam na jadącego z tyłu sakwiarza, którym okazuje się być Słowak z Bratysławy. Dojechał pociągiem do Żyliny i dotarł wczoraj do Zazrivy skąd dzisiaj wystartował. Wychodzi na to, że jedziemy tą samą trasą, ale w innym czasie. Pogadaliśmy trochę i ruszyliśmy dalej razem. Dojechaliśmy do Liptovskiego Hradoka mijając po drodze fajnego słowackiego sakwiarza. Prawie wszystko miał własnej roboty. Był to staruszek, który pewnie mieszka na rowerze, a rower miał taki jakiego zapewne nikt nie ma. Miał dwie kierownice w tym jedną z drewna coś w stylu poroża. Nie sposób nie obejrzeć się za takim cudem. Sylwetkę miał jakby jechał na turystycznym motorze typu czoper. Żałuje, że nie uwieczniłem go na fotce. Docieramy do Liptovski Hradok i nowy kolega oznajmia mi, że musi poczekać na kamrata, który jedzie gdzieś z tyłu. Umówiliśmy się, że spotkamy się w Prybylinie dokąd oni również zamierzali dotrzeć na nocleg. Niestety nie spotkałem ich już tego dnia. Do Prybyliny docieram ok. 19:00 i prawie do 20:00 szukam kwatery. Jest problem, bo jestem sam i na jedną noc. Miałem już jechać do autokampingu za miasto 3km, ale ostatni raz zapytałem gospodyni i była zgoda od pani Betusovej.
Dist-93km T-6,03 AV- 14,1km/h Vmax- 72,37km/h CLIMB-1200m
Pobudka o 6:00 śniadanie i pakowanie. Gospodarzy nie ma w domu, więc zgodnie z umową z panią Betusovą zamykam cały dom i furtkę, a klucze wrzucam do skrzynki pocztowej. Jest 8:30 i słońce już mocno grzeje. Jadę więc w samych kąpielówkach. Staruję z 750m.n.p.m i cały czas już pod górę Drogą Svobody-Wolności, aż do Szczyrbskiego Plesa czyli ok. 30km. Najpierw piękna panorama Tatr przede mną, a po bokach polanki i po paru kilometrach wjeżdżam już w las. Za Podbanske zaczynają się już widoki na Kotlinę Liptovską, Tatry Niżne i Tatry Zachodnie na wyciagnięcie ręki. Co chwila zatrzymuje się na robienie fotek, i kręcenie filmiku i tak już aż do Szczyrbskiego Plesa. Przed skrętem nad jeziorko spotykam dwóch Januszów i wcześniej Wiktora z Wieliczki. Krótka pogaducha, szybkie fotki i rozstajemy się odjeżdżając w przeciwne strony, bo oni jechali zgodnie z ruchem wskazówek zegara do Suhej Hory. Skręcam do jeziorka i mijam się z pędzącym z górki wczoraj poznanym Słowakiem z Bratysławy. Pozdrawiamy się i po chwili już zaczynam kurs objazdowy Szczyrbskiego Plesa. Udaje się na punkt widokowy i długo podziwiam panoramę Liptova, Kotlinę i Niżne Tatry oraz widoczne jeszcze Góry Choczańskie. Jest przepięknie, więc nie chce się odjechać ale mus to mus. Słońce nadal grzeje, a droga teraz jest już w dół i szybko mijam wsie po drodze: Vyśne Hagi, Nova Polianka i przed Starym Smokowcem z tyłu stacji benzynowej robię odpoczynek i obiad. Cały czas towarzyszą mi Tatry Wysokie bardzo blisko, Kotlina Liptovska, Tatry Niżne Gierlach i Łomnica, więc zatrzymuję się co parę kilometrów na fotki. W Tatrzańskiej Łomnicy podjeżdżam pod stację kolejki wysokogórskiej na szczyt Łomnicy. Niestety zaczynam odczuwać problemy zdrowotne po przebytej w listopadzie operacji. Nie mam już 18 lat więc podejmuję decyzję o skróceniu wyprawy i ominięciu Pienin zostawiając je na później. Kieruje się zatem do Tatrzańskiej Kotliny i dalej w kierunku granicy na Łysej Polanie przez Zakopane do Białego Dunajca. Droga trochę z górki, znowu pod górkę dając się już we znaki po przejechanych prawie 100km. Coraz trudniej pokonuję kolejne podjazdy, niektóre dość długie i mocniejsze tym trudniejsze, że nadal grzeje słońce. Na przemian kilka razy wchodzę powyżej 1000m. n.p.m. i zjeżdżam na ok. 800m.n.p.m. Ok. 18:00 docieram do granicy i znowu pod górę. dziurawą drogą z Łysej docieram do Zakopanego ok. 19:30 i po wizycie pod skocznią i szybkich zakupach docieram ok. 20:30 do Białego na kwaterę u Sikoniów
Dist-117km T=8godz AV-14,6 Vmax- 59,3 CLIMB-1950m
Rano zapakowałem rower do auta i udałem się przez Łysą Polanę do Keżmaroku. Zostawiam tu auto i rowerem z jedną sakwą ruszam do celu, który musiałem koniecznie zobaczyć podczas tego wypadu czyli Spiski Hrad w Spiskie Podhradie . Największy zamek w Europie Środkowej na wysokim wzgórzu 200m w niecce otoczonej wysokimi wzgórzami. Dojechałem do zamku, wdrapałem się do bramy wejściowej zostawiając rower na parkingu pilnowanym przez Cyganów i po sesji zdjęciowej udałem się w powrotną drogę najpierw do auta, a potem po spakowaniu roweru do Włocławka. Tego dnia nie zaliczam do wyprawy rowerowej, gdyż wspomogłem się autem.
Na wszystko przyjdzie czas i już zaplanowałem powrót na zamek Spiski Hrad rowerem w przyszłym roku. Wyprawa krótka ale wiele się dowiedziałem, nauczyłem i Słowacja poznana z innej strony jest jeszcze piękniejsza. Nauka nie pójdzie w las i dzięki tym kilku dniom spędzonym na Słowacji łatwiej będzie mi coś zorganizować w tym kraju w przyszłości. Chociaż Słowacy mają już euro to ceny i utrzymanie są prawie jak u nas. Słowacji mówię do zobaczenia
Serdeczne podziękowania kieruję w stronę DOBRYCH SKLEPÓW ROWEROWYCH za pomoc w kolejnej wyprawie i mojej kochanej rodzince za zgodę na wyjazd.
Jak już wspomniałem DOBRE SKLEPY ROWEROWE zaopatrzyły mnie w świetny amortyzator RST TR-PRO-RL. Na poprzedniej wyprawie miałem sztywny widelec i niestety odczuwały to moje nadgarstki na nierównościach, które występowały również na norweskich drogach. Dużą zaletą amortyzowanego widelca, który otrzymałem jest blokada skoku manetką z pozycji kierownicy. Robi się to błyskawicznie w razie nagłej potrzeby bez zatrzymywania się czy kombinowania podczas jazdy ryzykując wywrotkę lub nieprzewidziany kontakt z czymś na drodze. Mało, że amorek ma blokadę to jest i regulacja jego twardości na goleni ale i można sobie tą twardość regulować płynnie jednym paluszkiem za pomocą manetki blokady skoku zamocowanej na kierownicy. Samo działanie amortyzacji daje przyjemność jazdy również po nierównościach jakie pokonywałem kiedy zjeżdżałem z głównych dróg. Czasem były to naprawdę kiepskie drogi. Można sobie dzięki temu amortyzatorowi pozwolić na szybszą jazdę nie tylko na ostrych zjazdach nie ryzykując, że na nierównościach odpadną nam przednie sakwy, co mogłoby skończyć się tragicznie. W czasie jazdy po asfalcie blokowałem sobie całkowicie amortyzator i wówczas cała siła z nóg szła w napęd, a nie w pompowanie podłoża, dzięki czemu można jechać szybciej mniej się męcząc. Jak widać amorek posiada same zalety. Można oczywiście doszukiwać się wad i jest nawet poważna wada ale raczej nie dla sakwiarza. Wadą jest jego wyższa waga od sztywnego amorka, ale przy i tak dużym ciężarze jaki muszę dźwigać te kolejne ok. kilograma nie robi mi dosłownie żadnej różnicy. Jest to całkowicie obiektywna ocena tego amortyzatora przez zwykłego użytkownika podróżującego z sakwami, ale jestem przekonany, że i niejeden bardzo wymagający biker będzie zadowolony z tego amortyzatora.